sobota, 24 listopada 2007

Kostki lodu…. - (bijąca przewrotnym optymizmem) relacja Joela z Żylińskiego Hamburga 16.11.2007

Gdy wstałem 16 listopada 2007 roku za oknem była prawdziwa zima.. Biały krajobraz zasłonił wszystkie szarości świata zewnętrznego. Nie sposób było oderwać oczu od pięknego widoku drzew pokrytych białymi czapkami… tylko, że następnego dnia miałem wyruszyć rano do Żyliny na specjalną edycję tamtejszego maratonu. Simon Alexander obchodził swoje 60 urodziny. Na początku roku postanowił, że do dnia urodzin przebiegnie 60 maratonów . Z postanowienia wywiązał się z nawiązką, przebiegł 65 maratonów. Grupa ślimaków chciała uczcić to wydarzenie biorąc udział w tym szczególnym maratonie. Komunikaty z piątkowego ranka nie były zbyt optymistyczne.. drogi zasypane, przejścia graniczne zablokowane przez ciężarówki. W Czechach i Słowacji biały puch też narozrabiał na drogach. Całe szczęście śnieg przestał sypać jeszcze przed południem, więc była nadzieja, że przez kilkanaście godzin sytuacja na drogach „znormalnieje”. Tak się też stało, gdy w sobotę o godzinie 05.00 wyjeżdżałem z Siemianowic nie napotkałem żadnych problemów, no może tylko zmartwiła mnie niska temperatura, ale w czasie jazdy to nie przeszkadza. Do Żyliny dotarłem zgodnie z planem. O godzinie 08.00 w Żylińskim parku zebrała się spora grupka biegaczy, w tym troje ślimaków: Daria, Artur i ja. Był też Leszek, ale zajął się dziećmi i na czas biegu zabrał je, moją żonę i siostrę na wędrówkę po mieście. Temperatura niestety nie była dla nas łaskawa. Niebo pokryte było chmurami. Atmosfera jednak była miła i przyjazna. Na starcie spotkała się grupa zaprzyjaźnionych biegaczy, którzy nie oczekują nagród, uznania, ale biegają dla przyjemności. Gorące przywitania, krótkie rozmowy, Simon udzielał wywiadu…. jeszcze pamiątkowa fotka :

i wszyscy ruszyli na start… Ile razy pisałem relacje z Żyliny ? Naliczyłem trzy. Co więc można nowego napisać o czterdziestu dwóch jednokilometrowych kółkach ? Do tego ostatnia opowieść jest sprzed niecałego miesiąca… ale jak to bywa w naszym życiu i ta wyprawa była inna, wyjątkowa. Przede wszystkim wszyscy przybyli na start żeby uczcić uroczystość Simona, zawsze uśmiechniętego, skorego do żartów i rozmów.

Stanęliśmy więc na starcie wśród drzew pozbawionych już liści, na alejce pokrytej lodem. Otaczało nas zimne powietrze przenikające nas na wylot. Chwila koncentracji i ruszyliśmy. Zacząłem kolejny maraton. Simon ruszył bardzo szybko, przez pewien czas biegłem z nim, ale raczej po to żeby się rozgrzać. Nie miałem zamiaru łamać życiowych rekordów, a poza tym cały czas odczuwałem skutki niedoleczonego przeziębienia. Kilka kółek biegłem jednak dość szybko, potem zwalniając. Zimno nie ustępowało, chociaż było już mniej odczuwalne. Na trasie zdarzały się fragmenty lodu i trzeba było uważać, żeby bieg nie zamienił się w „upadek” figurowy na lodzie…

Ten Żyliński skrawek parku wydawał mi się tym razem smutniejszy, przygnębiający, każdy zakręt zamiast przynosić radość zbliżania się do końca, dostarczał bólu, zmęczenia, myśli krążyły wśród nierozwiązanych spraw. W głowie pojawiały się coraz to nowe myśli, ale przebyte kilometry nie zbliżały do rozwiązania, do odkrycia nowych wyjść. Więc biegłem w poszukiwaniu, mając nadzieję, że może jednak coś błyśnie. Błysnęło na chwilę słońce, rozgrzewając biegaczy i sędziów. „W końcu słońce wzejdzie też w życiu…” – usłyszałem. Wierzyć to znaczy oczekiwać. Czekać na te promienie… i wtedy i dzisiaj nie jestem przekonany, że to ciepło jest dla każdego. Nie wszystkim zaświeci w twarz jasne światło, które ogrzeje i napełni fotonami pozwalającymi stawiać czoła nowym wyzwaniom. Niektórzy muszą zmagać się z zimnem i ciemnością, przynoszącym tylko ból i rozczarowanie. Może wtedy lepiej odejść w niedostępne rejony świata, żeby nie zabierać ciepła innym… Zmagając się z takimi i innymi myślami pokonywałem kolejne okrążenia. Raz mijałem niektórych biegaczy, to znowu oni doganiali mnie i prześcigali. Nie miało to większego znaczenia, z każdym krokiem zbliżałem się do mety biegu. Temperatura niestety nie wzrosła – słońce szybko się schowało. Jak to bywa na Żylińskim Hamburgu na stoliku gościła tylko woda, jakiś sok i gorąca herbata. Jednak okazało się, że w kubeczkach z wodą i sokiem jest coś do jedzenia.. to były kostki lodu!!! Po połknięciu kilku na pewno każdemu biegaczowi przybyło energii, mi nie – bo ja żywię się fotonami, których wokół mnie jest coraz mniej….

Bieg ukończyło czternastu zawodników. Ślimaczki dobiegły do końca maratonu w dwuosobowym składzie ( ja i Daria), Artur zakończył zmagania –zgodnie z planem – na półmaratonie. Cały maraton tym razem przebiegło osiem osób.

Pełne wyniki ( za www.42195.sk) :


1. Naziemiec Daria 76 POL Slimak Bytkov 4:23:36


1. Tichý Peter 69 SVK ŠKP Čadca 3:22:24

2. Simon Alexander 47 SVK DS Žilina 3:39:19

3. Drygalski Dominik 63 POL Zakład Taboru Bydgoszcz 3:47:55

4. Kriško Miroslav 57 SVK 42195.sk 3:57:43

5. Mariusz Ciesiński 70 POL Ślimak Bytków 3:58:07

6. Krumer Miroslav 49 CZE Ostrov 4:08:21

7. Březina Jiří 39 CZE SK Přerov 4:25:38

8. Ružbarský Ján 66 SVK SEZO Žilina 2:02:20 25 km

9. Neslušan Miroslav 70 SVK MŠK Kys. N. Mesto 1:31:30 1/2M

10. Požár Ivan 37 SVK AK Žilina 1:57:51 1/2M

11. Kubica Artur POL Slimak Bytkov 1:59:42 1/2M

12. Michalík Marian 52 SVK AK Žilina 1:20:30 14 km

13. Seitl Otto 52 CZE MK Seitl Ostrava 21:23 3 km

Po maratonie, biegacze i inni zaproszeni gości na zaproszenie Simona udali się na uroczysty obiad. Były życzenia, przemówienia, prezenty. Dobrego jedzenia i picia nie zabrakło dla nikogo, szkoda tylko, że trzeba było opuścić to miłe grono i wracać do świata, który znowu trochę się zmienił, stał się mroczniejszy i bardziej niezrozumiały. Gdzie jest słońce, którą drogą do niego dojść…?

Joel