wtorek, 23 września 2008

Mały „wyryp” w dwa tygodnie, chilli częśc 1 przygotowań do maratonu dublińskiego

Krajowa połówka

Zaczęło się od Irish National Halfmarathon w Waterford, który skończylem w niecałe 93 minuty. Byłem bardzo niezadowolony, bo na mecie czułem się jakbym przebiegł conajmniej maraton. Trasa, która wydawała się byc jednym nie kończącym się podbiegiem wraz z towarzyszącym słońcem wyciągnęły ze mnie całą energię. Czułem się tak źle, że postanowiłem popracowac bardziej nad wytrzymałością i zwiększyłem częstotliwośc treningów z ok 3-4 do 6 tygodniowo. Dołożyłem poniedziałkowe i środowe wybiegania 45-60 minutowe z tętnem 150bpm. W końcu do maratonu dublińskiego miałem jakieś 7 tygodni. Zacząłem oczywiście od razu w poniedziałek, a przerwę zrobiłem zgodnie z planem w piątek. Plan okazał się możliwy do realizacji, choc zmęczenie materiału w pierwszym tygodniu było ogromne.

Sielankowe 10km

W sobotę wraz z klubem Sportsworld wybrałem się do malowniczej wioski rybackiej Kilmore Quay, żeby pościgac się na dystansie 10km. Pogoda dopisała po raz kolejny, lecz tym razem trasa była rewelacyjna. Biegło się wąskimi wiejskimi drogami (na których mieści się 1 samochód lub rower i koza) wbitych pomiędzy porośnięte krzewami kamienne murki, ogradzające zielone łąki i pola.
Murki przez większośc trasy dawały świetną ochronę przed słońcem i wiejącym od morza wiatrem. Liczne zakrętasy czyniły bieg mniej monotonnym. Oprócz tego kilku klubowiczów, którzy sami nie biegli, ostro kibicowało biegaczom. Efekt był łatwy do przewidzenia – wykręcenie dobrego czasu 38:38 (bodajże życiówka) i przede wszystkim powrót wiary w swoje możliwości. Wieczorem po zjedzeniu w pubie świeżych ryb z lokalnego połowu i wypiciu kilku kufelków poszliśmy na dyskotekę (taki irlandzki odpowiednik zabawy w remizie). Niestety zabawa skończyła się już około 2:00 (prawdopodobnie rybacy wypływali nad ranem w morze i potrzebowali trochę snu). Następnego dnia zepsuła się pogoda, potruchtałem więc tylko trochę wdłuż wydm, a po południu wracaliśmy do stolycy.
FOTKI

Półmaraton w parku feniksa

Następny tydzień przebiegałem bez większych modyfikacji treningu, w piątek zrobiłem sobie więc przerwę i ... poszedłem do pubu. Trochę miałem wyrzuty sumienia, że zamiast odpoczywac/ wysypiac się w dzień przed półmaratonem, siedzę w knajpie i piję Guinnessa, ale koleżance z pracy, która ma pożegnalną imprezę trudno odmówic. Wybrałem jednak opcję „krótką” tzn. po 2 browarach kulturalnie pożegnałem się z resztą grupy i pojechałem do domu.
O poranku jednak zmęczenie materiału dawało lekko o sobie znac. Półprzytomny wytruchtałem z domu, żeby załapac się na przejazd do Phoenix Park, gdzie częśc biegaczy Sportsworldu zbierała się na sobotnią sesję treningową.
Po odebraniu numeru startowego ustawiłem się na starcie... do toalety. Któż z biegaczy nie zna tego bólu? Do wystrzału startera 30min, dojście do linii startu zajmuje ok 10min, a ty nie przebrany stoisz w nie kończącej się kolejce:-) No, ale kto późno przychodzi, temu Pan Bóg Kubie (czy jakoś tak) z resztą nie trzeba było się poprzedniej nocy alkoholizowac.
W końcu udałem się na docelową linię startu, po drodze przebierając się i wrzucając torbę z rzeczami do namiotu/ przechowalni.
Gdy wystartowaliśmy słońce już mocno grzało, a pot perlił się na skroni (i w innych miejscach, o których nie wspomnę). Przez moje prawie spóźnienie i duży ścisk (ok 3500 osób) na starcie ustawiłem się troszkę za daleko i przez pierwsze kilometry próbowałem po zewnętrznej wymijac człapaków. Było to o tyle dobre, że nie przeszarżowałem na początku, co procentowało w końcówce.
W sumie trasa składała się z 3 pętli – 1 raz ok 5km i 2 razy 8km. Przy czym po pierwszej pętli trasa pokrywała się z trasą sierpniowego biegu na 10 mil. Biegło się dobrze, znając trasę.
Po pierwszym kółku przy drodze ustawili się biegacze z klubu, którzy skończyli swój trening przełajowy i wspierali duchowo uczestników. Górki dawały się we znaki (szczególnie ostatnia długa górka ciągnąca się przez jakieś 2km), a słońce pod koniec biegu było trudne do zniesienia. Wiadomo, że nie można miec wszystkiego, więc nie liczyłem na życiówkę w półmaratonie tydzień po najlepszym czasie na 10km. Chciałem tylko przełamac barierę 90 minut, co mi się udało - wbiegłem na metę dokładnie z czasem 89:59 (gdyby Ed nie zaczął na mnie krzyczec ok. 200 metrów przed metą, pewnie nie urwałbym tych paru sekund).
Byłem zmęczony, ale nie aż tak, jak na półmaratonie 2 tygodnie wcześniej.
Po tym jak już wszyscy znajomi skończyli i trochę ochłoneliśmy po gonitwie, poszliśmy na herbatę i ciasteczka, które są tradycyjnym elementem po większości tutejszych biegów.
FOTKI

CDN.