poniedziałek, 30 kwietnia 2007

Zielona Książeczka – czyli wyprawa na 50 - Žilinský Hamburg - relacja Joela

Pomysł pojechania na „Žilinský Hamburg” pojawił się kilkanaście dni przed jego planowanym terminem, jednak wówczas z Leszkiem doszliśmy do wniosku, że nie jedziemy, odpuszczamy, odpoczywamy przed Krakowem – tym bardziej, że 28 kwietnia 2007 roku miałem pracować. Sprawa wydawała się zamknięta.... Jednak Leszek wcale nie odpuścił, a raczej -w swoim zwyczaju – podpuścił mnie.......zatelefonował w czwartek z niewinnym pytaniem czy bym jednak nie chciał pojechać.... Skoro zadzwonił no to co zrobić.....zamieniłem dyżur w pracy na niedzielę i byłem całkowicie gotowy... W sobotę o 05.00 razem z Darią, Leszkiem i ich dzieciaczkami wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w kierunku granicy. Droga mijała dość szybko, warunki dobre, nastroje też. Wprawdzie nikt nic nie mówił, ale każde z nas w głębi zastanawiało się czy przekroczymy granicę, bo kierujący pojazdem (czyli ja) nie miał paszportu, a jedynie stary (czyli zieloną książeczkę, wydaną w 1988 roku) dowód osobisty. Na granicy Polsko – Czeskiej stało kilka samochodów. Stanęliśmy w ogonku i po paru minutach podjechaliśmy do okienka.... podałem strażnikowi dokumenty. Popatrzył znudzonym wzrokiem na okładki paszportów, potem na chwile ożywił się widząc coś mniejszego zielonego....otworzył mój dowód, ożywienie mu minęło. Oddał mi dokumenty i podziękował. Bez większych problemów znaleźliśmy się w Czechach!!!! Dalsza doga mijała już całkowicie bez stresu. Na podstawie zachowań miejscowych kierowców próbowaliśmy ustalić jakie w tym kraju obowiązują przepisu ruchu drogowego... Czechy przejechaliśmy szybko, a na granicy ze Słowacją praktycznie było pusto. Czescy strażnicy graniczni wprawdzie sprawiali wrażenia bardziej ożywionych niż polscy, ale nie specjalnie zwracali uwagę na nasze dokumenty.....po chwili mknęliśmy przez piękne tereny, prosto do Żiliny. Jak przystało na uczestników z najdalszych stron, byliśmy pierwsi. Park nieduży, przy nim ciekawie wyglądająca restauracja, ale niestety zamknięta. Ot, była dopiero 07.30. Trochę pokręciliśmy się po parku, dzieciaki zapoznały się z placem zabaw. Po chwili udaliśmy się w głąb tego niewielkiego parku (a raczej skwerku zieleni). W niedługim czasie zjawili się tam inni zawodnicy : Krumer Miroslav (Czechy), Pauliny Radoslav (Słowacja) – który zakładał przebiegnięcie niepełnego dystansu w ramach przygotowania się do startu w Pradze, Krčmárik Vladimír (Słowacja), aż wreszcie zjawił się ”Prezident” Simon Alexander (Słowacja) – organizator, sprawca całego zamieszkania. Zaplanował w tym roku przebiegnięcie 60 maratonów w związku ze swoimi... 60 urodzinami !!! Zdjął z roweru rozkładany turystyczny stolik, rozstawił na nim kubeczki, postawił baniak z wodą.....na tym zakończyły się czynności organizacyjne. Wszystko było gotowe do startu. Było nas sześciu: wyżej wymienieni, ja i Leszek. Jak widać na tym skromnym maratonie stanęła do boju międzynarodowa ekipa. Daria pełniła rolę kibica i niańki (swoich zresztą dzieci ;-).

O godzinie 08.20 przy temperaturze 16°C rozpoczął się 50 „Žilinský Hamburg”. Cień drzew i lekki chłodek sprawiły, że warunki były wręcz idealne do biegania. Prezident i Radoslav od razu wysforowali się do przodu narzucając szybkie tempo. Za nimi pobiegł Vladimir. Leszek i ja zaczęliśmy spokojnie, ale nie najwolniej, równym tempem. Miroslav od początku biegł wolniej, cały czas utrzymując jednakową prędkość. Na trasie oznaczony jest każdy kilometr. Praktycznie jest płaska – ma jeden niewielki podbieg w okolicach wspomnianej restauracji i delikatny zbieg. Pozostała część trasy wiedzie płaską asfaltową alejką, trochę zacienioną drzewami, a w niektórych miejscach nasłonecznioną. Długość pętli wynosi jeden kilometr, 195 metrów jest domierzone i start jest w innym punkcie niż meta. Po przebiegnięciu tych 195 metrów pozostają do pokonania 42 okrążenia.... Taki układ można krytykować za zbytnią monotonność, ale osobiście nie odczuwałem znudzenia. Każde zaliczone okrążenie zbliżało nas do mety. Prezident pomimo uczestnictwa w biegu każdemu dokładnie liczył pętle i zaliczone kilometry. Przekonałem się o tym na 26 kilometrze gdy nieco zwolnił, co pozwoliło mi go minąć. Wtedy bez zastanowienia oznajmił mi ile już przebiegłem i na którym kilometrze się znajduję. Tak sobie biegaliśmy alejkami parkowymi. W parku pojawiały się spacerowiczki, dzieci, starsi panowie z psami. Kilka pań zebrało się ze swoimi czworonożnymi pupilami i plotkowały na trasie naszego biegu. Nikt specjalnie nie zwracał uwagi na sześciu facetów biegających w kółko.....no ale to już 50 edycja tego biegu i pewno wszyscy są przyzwyczajeni do takiego widoku. Pojawiło się też kilku młodzieńców odzianych w „dresiki” z trzema paskami z boku spodni, którzy zasiedli na najbardziej nasłonecznionej ławeczce i zażywali kąpieli słonecznych spożywając bliżej nieokreślony trunek prosto z buteleczki. Bieg też ich zbytnio nie interesował..... Krčmárik Vladimír (rocznik 1952) zakończył bieg po 10 kilometrach z czasem 49:15, a my dalej ganialiśmy. Praktycznie przez pierwsze dwadzieścia kilometrów nie odczuwałem żadnego zmęczenia. Trasa nie należy do trudnych. Biegnąc z jednej strony pętli widzi się tych którzy biegną po przeciwnej stronie, co pozwala na unikniecie poczucia samotności. Właściwie zawsze w zasięgu wzroku mamy kogoś z biegaczy. Miej więcej po około dwóch godzinach słoneczko zaczęło doskwierać coraz mocniej, temperatura wzrastała właściwie z każda minutą. Po wbiegnięciu w cień drzew, aż nie chciało się z niego wybiegać. Na szczęście na trasie było kilka zacienionych miejsc pozwalających na trochę ochłody. Jako drugi bieg ukończył Pauliny Radoslav (rocznik 1976) po przebiegnięciu 30 kilometrów w czasie 2:06:49 – sam nie wiem ile razy śmignął obok mnie, pędził niczym rakieta nie zważając na rosnący upał, który z minuty na minutę był coraz bardziej odczuwalny. Pozostali na trasie biegli pełny dystans maratonu. Po około 10 kilometrach Leszek – z którym do tej pory biegliśmy jednym tempem – zatrzymał się przy punkcie żywieniowym i potem biegł już za mną. Prezidenta też udało mi się minąć dwa razy – najpierw na 26 kilometrze, a potem jeszcze na ostatnim okrążeniu. Od 36 okrążenia zaczęły powoli opuszczać mnie siły, ale widziałem, że współbiegacze też walczą z ciepłem i zmęczeniem. Każdy z nas stracił mnóstwo wody z organizmu, która wyciekła na zewnątrz niczym wyciśnięta z gąbki. Radoslav po skończonym biegu obsługiwał resztę biegaczy, podając wodę. Potem dołączyła do niego Daria. Dzięki jej wspaniałemu dopingowi i kontrolowaniu przez nią czasu, na ostatnim okrążeniu zdecydowanie przyspieszyłem i zakończyłem maraton z czasem 03:37:55 J Drugi na metę wpadł – po części rozebrany z powodu już dużego upału – Leszek z czasem 3:47:44. Kolejny był prezident Simon Alexander (rocznik 1947) z czasem 3:52:47, a stawkę zamknął Krumer Miroslav (rocznik 1949) z czasem 3:58:19. Bieg kończyliśmy już w pełnym słońcu przy 25 ° C . Byliśmy zmęczeni, ale niesamowicie zadowoleni. Žilinský Hamburg to impreza rzeczywiście z minimalną organizacją, ot przychodzisz na start i biegniesz. Nikt nie martwi się o zaplecze, organizacje, numery. To wszystko jest tam nieważne. Liczy się sam fakt uczestnictwa w sportowej rywalizacji. Zastanawiając się nad tą imprezą już po jej zakończeniu myślę sobie, że jej formuła i idea jest bliska igrzyskom starożytnej Grecji. Nieważne jest co dostanie się podczas imprezy, jakie nagrody czy medale otrzymają zwycięzcy. Istotne jest, żeby stanąć na starcie, stoczyć uczciwą walkę z innymi i własnymi słabościami i dobiec do mety.....

Ostateczne i oficjalne wyniki cytuję za stroną http://www.42195.sk/ :

Žilinský Hamburg č. 50 - Žilina 28. 4. 2007

zdroj: Kancelária prezidenta SZM

##. Meno roč. štát klub čas

1. Mariusz Ciesinski 70 POL Vege Runners Bytków 3:37:55

2. Nazimiec Leszek 74 POL Sliamak Bytkow 3:47:44

3. Simon Alexander 47 SVK DS Žilina 3:52:47

4. Krumer Miroslav 49 CZE Ostrov 3:58:19

5. Pauliny Radoslav 76 SVK Lipt. Mikuláš 2:06:49 - 30 km*

6. Krčmárik Vladimír 52 SVK Žilina 49:15 - 10 km

*Pauliny Radoslav 76 medzičase na 1/2M 1:26:27

No nie mogę nie wspomnieć, że po zakończeniu biegu prezident Simon Alexander zabrał nas do wymienianej już restauracji na kufelek wspaniałego (!!!!!!!!) piwa.....ojj proszę państwa dla tej chwili warto było ryzykować podróż ze starą zieloną książeczka........

                      Joel