niedziela, 8 lipca 2007

XIV Imieliński Cross Ekologiczny - relacja Joela

”Och jak skrzypią trącając się czubami sosny

Wiatr z południa przeciąga swój lament żałosny
I słychać sponad rzeki w tryumfalnym chórze
Śmiechy elfów na wietrze puzony w wichurze [..]”


Najlepsze imprezy są te, których nie planujemy… w tym przypadku ten slogan znalazł swoje potwierdzenie. W piątek wieczorem w czasie odpoczynku wśród drzewek i krzaczków na działeczce (w miłym gronie) Adam Jagieła rzucił mimochodem, że w sobotę startuje w Imielinie. Zupełnie spontanicznie zaproponowałem mu swoje towarzystwo..w końcu nie byłem jeszcze w tamtej okolicy a, że w Żylinie, ( w której byliśmy w Darią i Leszkiem właśnie w piątek..) przebiegłem tylko półmaraton, to 20 km wydawało się idealnym uzupełnieniem przebiegniętego kilometrarza tygodniowego. Jak postanowiliśmy tak też zrobiliśmy – w sobotę przed 15.00 zameldowaliśmy się w biurze zawodów, które mieściło się na kameralnym stadionie LKS Pogoń. Na płycie stadionu przygrywała orkiestra, dzieciaki skakały na trampolinie, biegacze wypatrywali znanych sobie rywali i oceniali szansę… Do chwili startu niebo, co jakiś czas pokrywał chmury, ale silny wiatry przegonił i słoneczko zakrólowało nad trasą. Parę minut po 16.00 sędzia zawodów wystrzelił z zabytkowego rewolweru dając znak do startu – kilkuminutowe opóźnienie było spowodowane krótkim przywitaniem wygłoszonym przez burmistrza, księdza i inny oficjeli. Na starcie (według informacji ogłoszonej tuż przez startem) stanęło 140 biegaczy. Bieg zaczynał się okrążeniem płyty stadionu (nawierzchnia trawiasta) i potem w świat…..Wszyscy szybkobiegacze wystrzelili jak z procy i pomknęli niczym strzały do przodu. Początek trasy przebiegał po asfalcie – właściwie bez niespodzianek. Okolica zadbana, widoczki przyjemne dla oka. Gdzieniegdzie grupki mieszkańców dopingujące biegaczy. Jako, że znacznie odstaję od czołówki – nie to, co Adam, który zachowywał się jak ślimak na motorku i nawet nie widziałem jego pleców - więc biegnąc z szybkością około 4:30 na kilometr zwiedzałem sobie okolicę. Trasa lekko pofałdowana – żadnych dużych wzniesień czy innych niespodzianek. Około 10 kilometra zacząłem odczuwać lekko start w Żylinie, ale chwilowe osłabienie szybko minęło. Miej więcej właśnie wtedy trasa biegu skręcała na ścieżkę ? drogę ? ułożoną z płyt betonowych. Po chwili naszym oczom ukazał się zbiornik wodny, wokół którego toczyła się dalsza rywalizacja. Po wybiegnięciu z lasku na otwartą przestrzeń prawie uniosło mnie w powietrze. Wiatr szalał niesamowicie i to oczywiście prosto w twarz. To nieco utrudniło zmagania – nie dość, że trzeba było dostosować krok do wielkości płyt to jeszcze trzeba było walczyć z przeciwnymi, mocnymi podmuchami. Na jeziorku spora grupka pływała na deskach ze skrzydłami – ojj ci to śmigali, pewno wcale nie martwiąc się mocnymi powiewami. Parę razy miałem wrażenie, że za chwile uniosę się w powietrze i chyba tylko świadomość, że poleciałbym wtedy do tyłu, a nie do przodu pozwoliła mi na utrzymaniu się na powierzchni ziemi. Po kilku kilometrach wbiegliśmy ponownie na asfaltową drogę, co nieco pozwoliła na odpoczynek on ciągłego uważania na długość kroku. Pomimo, że nieco oddaliliśmy się od zbiornika wodnego wiatr nie ustawał. Zmiana kierunku biegu – robiliśmy już nawrót – niestety nie rozwiązała problemu wiatru. Cały czas wiał przeciwko nam. Tym razem nawierzchnia asfaltowa skończyła się dość szybko i wbiegliśmy na prawdziwą polną dróżkę. Kamienie, piach, trawa… no na to ja nie byłem przygotowany. Najpierw niczym nieporadne koźlątko podskakiwałem na kamieniach, a potem jak mały fiacik zagrzebałem się w piasku… a tak naprawdę dróżka wcale nie była taka trudna, ale tak to jest jak biega się tylko po asfalcie. Startując w tej imprezie całkiem zapomniałem, że w nazwie jest słowo „cross” – chociaż to raczej był crosik… Ten odcinek jednak nie był zbyt długi i po chwili ponownie byliśmy już na twardej, czarnej nawierzchni. Już tylko kilka kilometrów i ponownie wbiegłem na zieloną trawkę stadniny miejscowej Pogoni. Ostatnia runda wkoło i meta….Godzinę i trzydzieści minut zajęło mi pokonanie tej trasy, bez specjalnego zmęczenia i bólu. Czysta rekreacja. Adam (01:15) oczywiście już czekał na mecie z innymi zaprzyjaźnionymi biegaczami. Na trasie było miło i przyjemnie. Organizacja imprezy bardzo dobra. Na trasie biegu nie brakowało punktów z wodą, stało też sporo sanitariuszy gotowych nieść pomoc w razie kontuzji lub innej niedyspozycji. Na koniec należy odnotować, że zwycięzca biegu pokonał dystans w godzinę i trzy minuty. Trasa chyba nie miała pełnych 20 kilometrów (znawcy szeptali, ze 19.400 km ;-), ale nie ma to większego znaczenia. Imieliński cross jest godny polecenia i miejmy nadzieję, że w przyszłym roku bytkowskie ślimaki też na nim zawitają.

Fragment wiersza „Nocny wiatr” G. Apolinaire w tłumaczenie A. Ważyka