poniedziałek, 29 października 2007

Żyliski Hamburg kolejna odsłona 28.10.2007 - autorstwa Joela

Zawsze staram się wstać przed świtem. Lubię ten moment kiedy wszystko wokoło powoli jaśnieje od wschodzącego słońca. Zawsze wtedy budzi się we mnie energia pozwalająca na przeżycie kolejnego dnia, na stawianie sobie nowych celów i przezwyciężanie swoich słabości. Świt daje nadzieje, że ten kolejny dzień przyniesie nam coś nowego, pozwoli na zdobycie nowych doświadczeń które nas wzbogacą. Tylko co mogła przynieść ta sobota… dzień już wstał, siedziałem z kubkiem kawy przy oknie za którym zrobiło się tylko trochę jaśniej niż było nocą. Ciężkie chmury zakrywały niebo, a ich ołowiany kolor rozszerzał się na cały świat. Blask z ekranu komputera delikatnie rozświetlał ciemne pomieszczenie. Od pogrążania się w uzależnieniu komputerowo – internetowym oderwał mnie dzwonek do drzwi. Siódma rano, sobota … któż jeszcze może nie spać ? Przed drzwiami stał Leszek, uśmiechnięty, pełen życia – poddawał się jednemu z naszych ulubionych zajęć, czyli biegał. Wpadł tylko na chwilę, pogadaliśmy – no i jak to on, zaproponował niedzielny wypad do Żyliny… a ja w niedzielę rano miałem zaplanowany dyżur w pracy. Aż mi kiszki skręciło, dawno tam nie byliśmy, a i organizm domaga się jakiegoś dłuższego pobiegania… Po wyjściu Leszka złapałem za telefon. Uff, całe szczęście w pracy nie wszystkim zalazłem za skórę  i w niedzielny ranek zgodziła się dyżurować koleżanka. No to załatwione….. w niedzielny ranek, o 05.00 zatrzymałem samochód przed Leszka blokiem. Podróż upłynęła nam szybko, drogą zatopioną we mgle, na rozmowie o tym i owym.

Jak inna to była droga niż ta 28 kwietnia 2007 roku, kiedy pierwszy raz jechałem na „Żyliński Hamburg”. Niby za oknami samochodu ten sam krajobraz, ale my już inni… Nie miałem już ze sobą zielonej książeczki, tylko kawałek plastiku stwierdzającego moją tożsamość; w tym czasie przebiegłem kilkanaście maratonów; zmieniłem się zewnętrznie i wewnętrznie.

Cieszyłem się, że znowu razem z Leszkiem staniemy na starcie i będziemy zmagali się z maratońskim dystansem. Każdy z nas osobno, przez kilka godzin w zamyśleniu i kontemplacji będzie biegł, rozważając swoje myśli. Jednak – jak zawsze – jeden drugiego będzie wspierał, zachęcał do większego wysiłku i sprawdzał, czy wszystko w porządku.

W Żylińskim parku zameldowaliśmy się na 40 minut przed czasem - trzeba było poczekać na resztę zawodników. Tuż przed godzina ósmą w stałym miejscu pojawił się stolik z wodą i kubeczkami, no i zjawili się pozostali zawodnicy : Simon Alexander, Krumer Miroslav, Kriško Miroslav, Tichý Peter, Krčmárik Vladimír. Jeszcze chwilę rozmawialiśmy, potem tradycyjnie Krisko zrobił pamiątkową fotkę i wszyscy stanęli na starcie. Parę minut po 08.00 wystartowaliśmy. Trasa jak zawsze na tym biegu to jednokilometrowe pętlę dokładnie oznaczone wokół niewielkiego parku. Na alejach i trawnikach leżały suche liście, drzewa mieniły się całą paletą jesiennych kolorów. Przed starem było trochę zimno – temperatura powietrza wynosiła około 07 stopni Celsjusza. Całe szczęście nie padało, ale nad nami wisiały ciężki chmury. Od razy po starcie razem z Leszkiem wysforowaliśmy się do przodu – pozostali uczestnicy byli zmęczeni, a to po Żylińskim Hamburgu, który biegali dzień wcześniej, a to innymi startami. Pierwszy kilometr przebiegliśmy w tempie 04:17 – oj za szybko, za szybko.... potem nieco zwolniłem, ale starałem się utrzymywać w miarę szybkie tempo. Leszek zwolnił bardziej, ale przecież znam go doskonale i wiedziałem, że koniec będzie należał do niego. Pozostali biegli znacznie wolniej. Na początku biegło mi się całkiem dobrze. Kolorowe liście na drzewach i pod nogami tworzyły fantastyczną scenerię, pozwalającą oddać się kontemplacji. Po kilku kółkach udało mi się rozgrzać. Kółeczka mijały w niezłym tempie, myśli krążyły od jesiennych liści po inne ważne sprawy. Maraton to nie tylko wyczyn sportowy, to wspaniały czas który można wykorzystać na pobycie z samym sobą, na wewnętrzną rozmowę o sprawach ważnych i całkiem błahych.... Wysiłek fizyczny jaki trzeba włożyć w pokonanie tego dystansu dobrze robi ciału, a czas spędzony na rozmyślaniu duszy i umysłowi. Same korzyści..... Po kilkudziesięciu minutach nad parkiem zajaśniało słońce !!! Promienie ogrzewały nas, rozświetliły też park, który stał się jeszcze bardziej kolorowy. Cudowne barwy od żółtej do brązowej rozbłysły pełną gamą. W parku pojawiło się kilku spacerowiczów, niektórzy utrwalali jesienne barwy robiąc zdjęcia wspaniale wyglądającym drzewom. My dalej biegaliśmy i rozmyślali.... Po upływie kolejnych minut poczułem na sobie drobne kropelki deszczu, ale słońce cały czas świeciło.... zwiastun zmiany ? Deszczyk był mały i nawet nas zbytnio nie zmoczył, ale gdy przestał padać niebo zakryły chmury. Świat wkoło znowu zrobił się szary, ponury, smutny... Po przebiegnięciu trzydziestu paru kilometrów poczułem, że siły mnie opuściły... biegłem coraz wolniej, w brzuchu czułem straszny ból, nogi zrobiły mi się jak z waty. Po kolejnych kółkach świat zaczął wirować mi przed oczami, słabłem praktycznie z każdym krokiem. Leszek – którego mniej więcej w połowie zdublowałem – odebrał co jego i ruszył nadrabiać straty, szybko przesuwał się do przodu. Wiedziałem, że koniec będzie jego. Ostatkiem sił zmobilizowałem się i ruszyłem trochę szybciej. Ból i zmęczenie były okropne. Całą swoją wolą musiałem walczyć, żeby się nie poddać.. Do końca zostały trzy okrążenia – już wiedziałem, że Leszek nie zdoła mnie dogonić... ale gdyby zostało więcej kołek na pewno by to zrobił. Miał ogromny zapas energii, jakby przebiegł tylko kilka kilometrów a nie prawie czterdzieści... Maraton ukończyłem w czasie 03:29:58 i padłem na ławkę prawie nieżywy....marzyłem tylko o tym, żeby mnie ktoś dobił... ale nikt tego nie zrobił, więc musiałem się pomęczyć.. Leszek zakończył z czasem 03:33:54 – i to jest jego najlepszy czas w maratonie. Gratuluję życiówki !!!! Niestety mieliśmy mało czasu i zaraz po biegu musieliśmy wskakiwać do samochodu i wracać. Do naszych żon, dzieci, domów. Każdy do swoich codziennych spraw. Wróciliśmy... a może jeszcze jesteśmy w drodze?

To był kolejny wspaniały wyjazd który zawdzięczam Leszkowi, więc dziękuje !!! i do następnego wspólnego biegania...

Wyniki niedzielnego biegu ( pochodzą z http://www.42195.sk/)


Žilinský Hamburg č. 72/33 - Žilina 28. 10. 2007

1. Mariusz Ciesiński 70 POL Ślimak Bytków 3:29:58

2. Naziemiec Leszek 74 POL Ślimak Bytków 3:33:54 PB

3. Simon Alexander 47 SVK DS Žilina 3:50:59

4. Krumer Miroslav 49 CZE Ostrov 3:55:26

5. Kriško Miroslav 57 SVK 42195.sk 4:02:34

6. Tichý Peter 69 SVK ŠKP Čadca 1:34:43 1/2M

7. Krčmárik Vladimír 54 SVK HGM Žilina no time 10 km