wtorek, 30 października 2007

28 Edycja Maratonu w Dublinie zakończona -relacja Kuby

O 6:30 obudził mnie budzik i chłód. Na dworze ciemno jak w środku nocy, wieje wiatr. Przestawiłem budzenie o 30 minut i przewróciłem się na drugi bok...

Drugi alarm, sprawdzam która godzina i stwierdzam, że tym razem trzeba wziąc się za siebie i opuścic ciepłe łóżko, zjeśc sniadanie i dojechac na linię startu. Dojechac- tylko jak? Kierowcy autobusów jeszcze pewnie przewracają się na drugi bok- w końcu jest święto...

Wyszedłem. Gdy byłem w drodze na przystanek (z którego i tak nic nie pojedzie) nagle podjechał do mnie samochód. W środku biegacz. Potrzebuję dojechac na start? Tak. W lepszym humorze wskakuję w samochód. W rozmowie z kierowcą dowiaduję się, że jako jeden z kilkunastu osób ukończył wszystkie 27 edycji maratonu dublińskiego. Opowiada też jak z latami zmieniała się trasa biegu i przyrastała liczba uczestników (podobno pierwsza edycja zgromadziła około 2000 osób).

Po tym jak wysiadłem z samochodu poczułem chłód, choc byłem jeszcze dośc ciepło ubrany, a do startu o 9:10 zostało jakieś półtorej godziny. Mimo wszystko przebrałem się w krótkie leginsy, koszulke z długim rękawem + singlet klubu Sportsworld Terenure z którym biegam w Irlandii, zostawiłem rzeczy w depozycie i dygocząc z zimna przy każdym podmuchu wiatru udałem się w stronę strefy startu.

Na początek w boksie było nas parę setek więc udało mi się ustawic blisko linii startu. Potem nastąpiło długie oczekiwanie na kolejnych 10.000 biegaczy, w czasie którego zmarzły mi nogi i palce u stóp. Chciałem jak najwcześniej zacząc biec, żeby się rozgrzac. W końcu około 9:00 wystartowała Elita Kobiet, chwilę później wózkarze. Przyszła 9:10- sygnał startera i armia biegaczy zaczęła przetaczac się szerokimi ulicami Dublina.

Do pokonania 26,2 mili (42,195 km). Pierwsze 3 mile (1 mila = około 1.6 km) prowadziły przez ścisłe centrum miasta. Na ulice wyległy tłumy, żeby oglądac nasze zmagania i zagrzewac do walki.

Zacząłem zgodnie z planem 7:20 minut na milę (czyli około 4:33 minut na kilometr). Wybrałem liczenie mil, bo na poprzedniej edycji tablice z ich oznaczeniem były bardziej widoczne i częstsze niż oznaczenia kilometrów (co 1 mile i co 5km). Oprócz tego szybko mijał mi czas na przeliczeniach z kilometrów na mile, przez co się nie znudziłem. Po jakichś 4 milach wbiegliśmy do Phoenix Parku i poczułem, że zaczynam się rozgrzewac. Bieg po znanych mi parkowych drogach minął bardzo szybko i około oznaczenia 8 mili opuściliśmy park. Znowu biegliśmy ulicami miasta, a co parę metrów stały grupki kibiców w tym też osoby z mojego dublińskiego klubu. Na każdej kolejnej mili słyszałem „Go Sportsworld!” albo „Good job Jakub!”, co dodawało mi sił. Na 14 mili (ok.22,5 km) zauważył mnie Tony, który następnie towarzyszył mi na rowerze do mili 15-tej. W końcu słońce zaczęło grzac tak bardzo, że ściągnałem koszulkę z długim rękawem i rzuciłem ją Toniemu na przechowanie, a zostałem w singlecie. Potem Tony zawrócił, żeby wspomagac innych biegaczy z klubu.

Od 15 do 17 mili przebiegałem przez Terenure – dzielnicę w której mieszkam i trenuję. Tutaj kibiców Sportsworldu było chyba najwięcej. Tu też umówiłem się z Marcinem i Dominiką, że podadzą mi banana i izotonik. Dobrze było ich zobaczyc w umówionym miejscu. Choc nie byłem głodny wciągnąłem profilaktycznie banana, wypiłem 2 łyki napoju i rwałem dalej do przodu. Po kilku zbiegach na 19 mili zaczął się długi, niezbyt stromy podbieg na którym starałem się utrzymywac stałe tempo. Nie patrzyłem na zegarek, więc gdy sprawdziłem czas przy 21 mili nie byłem pewny czy pomyliłem się w obliczeniach, czy naprawdę tak wolno biegłem.

Na szczęście następny odcinek prowadził z górki. Poczułem, że zbliża się ściana i zacząłem przygotowywac się psychicznie do uderzenia. Miałem walczyc ze swoją słabością, ze swoją życiówka, z życiówkami Mariusza i Artura... no i na 22 mili (35 kilometr) rąbnąłem w ścianę, tak że musiałem zwolnic, nogi bolały, z trudnością oddychałem. Ale na szczęście walnąłem w nią z takim impetem, że jakieś 1,5 mili (ok. 3km) dalej po ścianie zostały tylko gruzy. Na mili 23 po raz kolejny mój support team - Dominika & Marcin zaaplikował mi izotonik, co mnie orzeźwiło. Marcin udokumentował też moje przebijanie się przez ścianę (poniższe foto). Na 2 mile przed metą zacząłem znowu przyspieszac. Stwierdziłem, że teraz albo nigdy. Wiedziałem, że jak wytrzymam to swoją zyciówkę będę miał w kieszeni, ale żeby pobic życiówkę Artura będę musiał jeszcze mocno powalczyc. Już nie obchodził mnie zegarek to była walka z bólem i psychiką. Na szczęście znowu byłem w centrum miasta. Znów tłumy, dla których jest się widowiskiem, znów krzyki zagrzewające do walki, znów znajome ulice. Jeszcze tylko 2 zakręty. Mijam wejście do Trinity College, Grafton Street, ludzie za barierkami biją brawo. Ostatnia prosta! Nie – jeszcze jeden zakręt do mety. Cholera, teraz to już biegnę ile da fabryka, najwyżej mnie zgarną na mecie do karetki... Zakręt i jakieś 100 metrów dalej Meta.

Staję. Na zegarze chyba widziałem 3:10:35, spoglądam na swój zegarek – 3:10:14. Wiem, że pobiłem siebie i Mariusza, z Arturem nie mam pewności. Gdy zaczynam iśc nogi się pode mną uginają. Na tą życiówkę czekałem od 2004 roku. Dziwnie się czuję. Endorfiny atakują znienacka. Zaczynam śmiac się sam do siebie. Nie potrafię nad sobą zapanowac. Dziewczyna z obsługi patrzy na mnie z pobłażaniem, ale też uśmiecha się gratulując i wręczając mi medal. Chichram się i zataczam na zmęczonych nogach. Muszę wziąc swoje rzeczy ubrac się ciepło i gdzieś usiąśc na chwilę. Atak śmiechu mija mi po parunastu minutach, ale pobudzony jestem aż do końca dnia.

Po tym jak chwilę posiedziałem spotkałem Michaela z klubu. Wyglądał na wycieńczonego. Też zrobił życiówkę 3:22, ale chyba nie podziałało to na niego tak jak na mnie. Chwilę później zebraliśmy się z placu boju, a już w okolicach domu ponad 4 godziny od startu widziałem jak niektórzy chodziarze mijają swoją 16 milę... No i tak zakończylem mój ostatni maraton w tym roku.

Jak w poprzednim roku zawody wygrał rosyjski duet Aleksey Sokolov (z rekordem trasy 2:09:07) i Alina Ivanova (2:29:20). Pierwszy wśród Polaków okazał się Bogdan Dziuba (9 miejsce z czasem 2:22:05). Na starcie stanęło około 11.000 osób.

Więcej na temat maratonu TU.

poniedziałek, 29 października 2007

Żyliski Hamburg kolejna odsłona 28.10.2007 - autorstwa Joela

Zawsze staram się wstać przed świtem. Lubię ten moment kiedy wszystko wokoło powoli jaśnieje od wschodzącego słońca. Zawsze wtedy budzi się we mnie energia pozwalająca na przeżycie kolejnego dnia, na stawianie sobie nowych celów i przezwyciężanie swoich słabości. Świt daje nadzieje, że ten kolejny dzień przyniesie nam coś nowego, pozwoli na zdobycie nowych doświadczeń które nas wzbogacą. Tylko co mogła przynieść ta sobota… dzień już wstał, siedziałem z kubkiem kawy przy oknie za którym zrobiło się tylko trochę jaśniej niż było nocą. Ciężkie chmury zakrywały niebo, a ich ołowiany kolor rozszerzał się na cały świat. Blask z ekranu komputera delikatnie rozświetlał ciemne pomieszczenie. Od pogrążania się w uzależnieniu komputerowo – internetowym oderwał mnie dzwonek do drzwi. Siódma rano, sobota … któż jeszcze może nie spać ? Przed drzwiami stał Leszek, uśmiechnięty, pełen życia – poddawał się jednemu z naszych ulubionych zajęć, czyli biegał. Wpadł tylko na chwilę, pogadaliśmy – no i jak to on, zaproponował niedzielny wypad do Żyliny… a ja w niedzielę rano miałem zaplanowany dyżur w pracy. Aż mi kiszki skręciło, dawno tam nie byliśmy, a i organizm domaga się jakiegoś dłuższego pobiegania… Po wyjściu Leszka złapałem za telefon. Uff, całe szczęście w pracy nie wszystkim zalazłem za skórę  i w niedzielny ranek zgodziła się dyżurować koleżanka. No to załatwione….. w niedzielny ranek, o 05.00 zatrzymałem samochód przed Leszka blokiem. Podróż upłynęła nam szybko, drogą zatopioną we mgle, na rozmowie o tym i owym.

Jak inna to była droga niż ta 28 kwietnia 2007 roku, kiedy pierwszy raz jechałem na „Żyliński Hamburg”. Niby za oknami samochodu ten sam krajobraz, ale my już inni… Nie miałem już ze sobą zielonej książeczki, tylko kawałek plastiku stwierdzającego moją tożsamość; w tym czasie przebiegłem kilkanaście maratonów; zmieniłem się zewnętrznie i wewnętrznie.

Cieszyłem się, że znowu razem z Leszkiem staniemy na starcie i będziemy zmagali się z maratońskim dystansem. Każdy z nas osobno, przez kilka godzin w zamyśleniu i kontemplacji będzie biegł, rozważając swoje myśli. Jednak – jak zawsze – jeden drugiego będzie wspierał, zachęcał do większego wysiłku i sprawdzał, czy wszystko w porządku.

W Żylińskim parku zameldowaliśmy się na 40 minut przed czasem - trzeba było poczekać na resztę zawodników. Tuż przed godzina ósmą w stałym miejscu pojawił się stolik z wodą i kubeczkami, no i zjawili się pozostali zawodnicy : Simon Alexander, Krumer Miroslav, Kriško Miroslav, Tichý Peter, Krčmárik Vladimír. Jeszcze chwilę rozmawialiśmy, potem tradycyjnie Krisko zrobił pamiątkową fotkę i wszyscy stanęli na starcie. Parę minut po 08.00 wystartowaliśmy. Trasa jak zawsze na tym biegu to jednokilometrowe pętlę dokładnie oznaczone wokół niewielkiego parku. Na alejach i trawnikach leżały suche liście, drzewa mieniły się całą paletą jesiennych kolorów. Przed starem było trochę zimno – temperatura powietrza wynosiła około 07 stopni Celsjusza. Całe szczęście nie padało, ale nad nami wisiały ciężki chmury. Od razy po starcie razem z Leszkiem wysforowaliśmy się do przodu – pozostali uczestnicy byli zmęczeni, a to po Żylińskim Hamburgu, który biegali dzień wcześniej, a to innymi startami. Pierwszy kilometr przebiegliśmy w tempie 04:17 – oj za szybko, za szybko.... potem nieco zwolniłem, ale starałem się utrzymywać w miarę szybkie tempo. Leszek zwolnił bardziej, ale przecież znam go doskonale i wiedziałem, że koniec będzie należał do niego. Pozostali biegli znacznie wolniej. Na początku biegło mi się całkiem dobrze. Kolorowe liście na drzewach i pod nogami tworzyły fantastyczną scenerię, pozwalającą oddać się kontemplacji. Po kilku kółkach udało mi się rozgrzać. Kółeczka mijały w niezłym tempie, myśli krążyły od jesiennych liści po inne ważne sprawy. Maraton to nie tylko wyczyn sportowy, to wspaniały czas który można wykorzystać na pobycie z samym sobą, na wewnętrzną rozmowę o sprawach ważnych i całkiem błahych.... Wysiłek fizyczny jaki trzeba włożyć w pokonanie tego dystansu dobrze robi ciału, a czas spędzony na rozmyślaniu duszy i umysłowi. Same korzyści..... Po kilkudziesięciu minutach nad parkiem zajaśniało słońce !!! Promienie ogrzewały nas, rozświetliły też park, który stał się jeszcze bardziej kolorowy. Cudowne barwy od żółtej do brązowej rozbłysły pełną gamą. W parku pojawiło się kilku spacerowiczów, niektórzy utrwalali jesienne barwy robiąc zdjęcia wspaniale wyglądającym drzewom. My dalej biegaliśmy i rozmyślali.... Po upływie kolejnych minut poczułem na sobie drobne kropelki deszczu, ale słońce cały czas świeciło.... zwiastun zmiany ? Deszczyk był mały i nawet nas zbytnio nie zmoczył, ale gdy przestał padać niebo zakryły chmury. Świat wkoło znowu zrobił się szary, ponury, smutny... Po przebiegnięciu trzydziestu paru kilometrów poczułem, że siły mnie opuściły... biegłem coraz wolniej, w brzuchu czułem straszny ból, nogi zrobiły mi się jak z waty. Po kolejnych kółkach świat zaczął wirować mi przed oczami, słabłem praktycznie z każdym krokiem. Leszek – którego mniej więcej w połowie zdublowałem – odebrał co jego i ruszył nadrabiać straty, szybko przesuwał się do przodu. Wiedziałem, że koniec będzie jego. Ostatkiem sił zmobilizowałem się i ruszyłem trochę szybciej. Ból i zmęczenie były okropne. Całą swoją wolą musiałem walczyć, żeby się nie poddać.. Do końca zostały trzy okrążenia – już wiedziałem, że Leszek nie zdoła mnie dogonić... ale gdyby zostało więcej kołek na pewno by to zrobił. Miał ogromny zapas energii, jakby przebiegł tylko kilka kilometrów a nie prawie czterdzieści... Maraton ukończyłem w czasie 03:29:58 i padłem na ławkę prawie nieżywy....marzyłem tylko o tym, żeby mnie ktoś dobił... ale nikt tego nie zrobił, więc musiałem się pomęczyć.. Leszek zakończył z czasem 03:33:54 – i to jest jego najlepszy czas w maratonie. Gratuluję życiówki !!!! Niestety mieliśmy mało czasu i zaraz po biegu musieliśmy wskakiwać do samochodu i wracać. Do naszych żon, dzieci, domów. Każdy do swoich codziennych spraw. Wróciliśmy... a może jeszcze jesteśmy w drodze?

To był kolejny wspaniały wyjazd który zawdzięczam Leszkowi, więc dziękuje !!! i do następnego wspólnego biegania...

Wyniki niedzielnego biegu ( pochodzą z http://www.42195.sk/)


Žilinský Hamburg č. 72/33 - Žilina 28. 10. 2007

1. Mariusz Ciesiński 70 POL Ślimak Bytków 3:29:58

2. Naziemiec Leszek 74 POL Ślimak Bytków 3:33:54 PB

3. Simon Alexander 47 SVK DS Žilina 3:50:59

4. Krumer Miroslav 49 CZE Ostrov 3:55:26

5. Kriško Miroslav 57 SVK 42195.sk 4:02:34

6. Tichý Peter 69 SVK ŠKP Čadca 1:34:43 1/2M

7. Krčmárik Vladimír 54 SVK HGM Žilina no time 10 km

niedziela, 21 października 2007

Wyniki wieloboju w Gimnazjum Nr 9 w Katowicach

Kobiety
I m Daria Naziemiec 232 pkt

Mężczyźni
I m Adam Dubiel 582 pkt
II m Piotr Dudała 532 pkt
III m Adam Kremiec 451 pkt
IV m Jan Stasiczek 438 pkt
V m Leszek Naziemiec 344 pkt

Zdjęcia TU i TU

piątek, 19 października 2007

WYNIKI 8 MARATONU NIC 18.10.2007

Lp. Nr startowy Imię i nazwisko W Y N I K I

Maraton

1. 43 Jerzy Wyka 03:20:39
2. 26 Stanisław Giemza 03:31:54
3. 44 Mariusz Ciesiński 03:33:21
4. 15 Piotr Horała 03:56:00
5. 84 Jakub Kumoch 03:56:10
6. 86 Daria Naziemiec 04:19:25
7. 90 Damian Szpak 04:19:26
8. 73 Franciszek Pendolski 04:44:35

Wyniki osób które ukończyły sześć okrążeń - dystans : 36445

9. 42 Grzegorz Szymura 03:02:59

Wyniki osób które ukończyły pięć okrążeń - dystans : 30695

10. 75 Marek Kubista 02:52:33


Wyniki osób które ukończyły trzy okrążenia - dystans : 19195

11. 83 Edward Cichos 01:41:56
12. 78 Miras Witas 01:42:07
13. 76 Marek Pęczak 01:49:30
14. 93 Leszek Naziemiec 01:59:28
15. 89 Adam Palka 02:01:20
16. 74 Joanna Szor 02:28:39
17. 88 Magdalena Raczyńska 02:28:39
18. 85 Aleksy Szablicki 02:28:39

Wyniki osób które ukończyły dwa okrążenia - dystans : 13445

19. 14 Marek Ciszyński 00:59:40
20. 92 Janek Komander 01:14:32
21. 91 Janusz Zdunikowski 01:26:55
22. 94 Karolina Wilczyńska 01:45:47
23. 95 Marcin 01:45:47

Wyniki osób które ukończyły jedno okrążenie- dystans : 7695

24. 47 Artur Czapliński 00:30:41
25. 54 Arkadiusz Ogórek 00:31:54
26. 50 Mateusz Dziegieć 00:33:13
27. 56 Dawid Górecki 00:34:15
28. 58 Seweryn Czapliński 00:34:15
29. 60 Mateusz Minko 00:34:15
30. 64 Anna Szafraniec 00:34:33
31. 65 Klaudia Gruż 00:34:33
32. 48 Kamil Samson 00:34:57
33. 49 Michał Wiora 00:34:57
34. 53 Kamil Wujec 00:35:04
35. 52 Kamil Sojdak 00:36:02
36. 70 Judyta Ciesiński 00:36:17
37. 46 Maciej Oswald 00:37:43
38. 55 Kamil Lasończyk 00:38:09
39. 57 Mateusz Szafraniec 00:38:19
40. 77 Jarosław Cholewa 00:39:03
41. 81 Anna Stępniok 00:39:10
42. 82 Justyna Stępniok 00:39:10
43. 68 Klaudia Gerlińska 00:40:43
44. 51 Daniel Soprych 00:43:58
45. 79 Rafał Girlotka 00:44:29
46 . 80 Kornelia Guzara 00:44:29
47. 62 Angelika Dzieszyńska 00:46:54
48. 61 Paulina Wiecheć 00:49:30
49. 63 Patrycja Pyzik 00:49:30
50. 87 Ewa Szylewska 00:49:55
51. 59 Emil Kubela 00:54:49
52. 69 Angelika Pająk 00:55:30
53. 66 Agnieszka Goś 00:56:17
54. 67 Justyna Kopeć 00:56:17
55. 71 Adam Dubiel 00:56:25
56. 72 Piotr Dudała 00:56:25

czwartek, 18 października 2007

FILIPIDES za NIC...



DZIĘKUJEMY
za uhonorowanie FILIPIDESEM cyklu maratonów NIC.
GRATULUJEMY
innym nagrodzonym Organizatorom

Więcej informacji co to FILIPIDES znajdziesz
TU, a jak nie wiesz kto to FILIPIDES wejdź też TU
a jak czujesz, że chciałbyś nam pogratulowac zapraszamy TU :-)

sobota, 13 października 2007

Bergson 8 NIC Maraton 18.10.2007


Po konsultacjach ustaliliśmy, że 8 edycja Nothing International Classic Marathon (memoriał Henriego Bergsona) – odbędzie się 18 października 2007 roku (czwartek).

Start o godz. 16.30 przy "Bażancie" (jak zawsze), trasa wszystkim znana, czyli 7 kółeczek plus agrafka.

Regulamin nie uległ zmianie :

Dystans: Można biegać dowolny dystans. Maksymalny to maraton 42,195km.
Klasyfikacja: generalna kobiet, mężczyzn, jak ktoś przebiegnie (przejdzie) mniej - też będzie sklasyfikowany (liczyć się będzie przebyta droga). Będzie prowadzone zestawienia po każdej edycji (najszybsi, najwolniejsi, najwięcej startów itp.)
Opłata startowa: 0zł
Nagrody: Organizator nie zapewnia.
Szatnia i Prysznice: Brak.
Punkt Żywnościowy: co 6km, woda + co kto sobie zapewni.
Wyniki zostaną opublikowane na naszym blogu oraz na stronie www.biegajznami.pl
Organizatorzy całego cyklu: Aleksy Szablicki, Leszek Naziemiec.
Sędzia: Jeżeli sędzia się nie znajdzie (ale raczej się znajdzie), sędzią zawodów zostanie zawodniczka lub zawodnik , który osiągnie metę pierwszy.
Limit czasu: Organizator czeka na ostatniego.
Cel zawodów: Przebiec maraton lub treningowo krótszy dystans. Miło spędzić czas.

Na zgłoszenia czekamy w tym miejscu..... serdecznie wszystkich zapraszamy !!!

niedziela, 7 października 2007

Zaproszenie do Ostrawy na Czesko-Polski Puchar w Biegu Godzinnym

Dyskusje na ten temat TU


3. ročník PORUBSKÁ HODINOVKA Memoriál Arnošta Běčáka

zároveň

1. ročník Česko –Polská hodinovka


Pořadatel: Maraton klub Seitl Ostrava a Lokomotiva Ostrava

Datum: 11.10.2007

Místo konání: Stadion VOKD Poruba, Ostrava - Poruba

Start: 18.00 hodin

Přihlášky: na místě

Startovné: 50,- Kč

Kategorie: 18-34, 35-49, 50-59, 60 a více let – muži a ženy

Ceny: první tři v kategorii poháry


Česko-Polská hodinovka: (započítává se výkon z hodinovky „Siemianowice Ślaskie“:

první tři v celkovém pořadí (muži, ženy) – věcná cena (dále dle možností pořadatelů)


Hlavní rozhodčí: Antonín Konečný

www.mk-seitl.com www.mkseitl.blogspot.com

piątek, 5 października 2007

Mój urodzinowy półmaraton 4ENERGY 30.09.2007 – relacja Kuby.

Wchodząc do biura w sobotnie popołudnie czułem pewne napięcie. W końcu to pierwszy rok ,

w którym nie zaangażowałem się wcale w organizację, a skupiłem na starcie w zawodach. Fakt,

że zostałem serdecznie powitany przez przyjaciół i znajomych poprawił mi samopoczucie. Dostałem pakiet (koszulka, torba, bon), numer startowy i siadłem w biurze, aby jednak troszkę pomóc i porozmawiać z przyjaciółmi.

Z około zarejestrowanych 1000 osób tego dnia zweryfikowała się 1/3, bez tłoku, ani kolejek.


Nastał dzień startu. Po tym jak się wyspałem, dojechałem do biura i... trudno było je poznać. Miejsce, które poprzedniego dnia raczej świeciło pustkami, w niedziele roiło się od biegaczy. Organizatorzy biegali z miejsca na miejsce, kompletując pakiety startowe, aby jak najszybciej obsłużyć klientów i rozładować kolejki przy rejestracji, co chwilę słychać było dźwięk chipów przy sprawdzaniu danych, bez przerwy ludzie to wchodzili, to wychodzili z biura. Część biegaczy stanęła na zewnątrz czekając na znajomych, czytając wyniki z poprzedniego roku i zabawiając konwersacją innych. Opuściłem biuro, żeby nie przeszkadzać w “walce z dzikim tłumem” i spędziłem parę minut na przemyśleniach.


Jakieś pół godziny przed rozpoczęciem biegu wróciłem do biura, bo ruch się skończył. Wtedy Ślimaki odśpiewały na moją cześć “Sto lat” i obdarowały mnie tortem urodzinowym, którego nie byłem w stanie spróbować przed biegiem (poprosiłem, żeby zostawić mi kawałek na mecie). Przyjąłem od wszystkich życzenia i musiałem uciekać w okolice linii startu, która znajdowała się na ulicy Korfantego przed budynkiem, w którym mieszkałem 3 lata temu (odżyło trochę wspomnień związanych z tym miejscem). Po tym jak zrobiłem krótki rozruch, stanąłem w tłumie czekając na sygnał startera.


Najpierw wystartowali wózkarze, chwilę później wszyscy biegliśmy wzdluż ulicy Korfantego w stronę ronda i rynku. Słoneczko zaświeciło i zaczęło robić się ciepło.

Po minięciu rynku i przebiegnięciu pod wiaduktem zaczął się pierwszy długi podbieg. Na pierwszej pętli jeszcze nie sprawiał wrażenia bardzo ciężkiego, ale na ostatniej wydawało mi się, że biegnę w miejscu, a górka zamiast maleć wciąż rośnie. Po wbiegnięciu na ulice Ceglaną trasa robiła się łatwiejsza- najpierw płaska, potem długi zbieg aż do rynku. Na “agrafkach” mijało się znajome twarze, niektórzy zagrzewali do walki, niektórych trzeba było zagrzewać. Dopisali też kibice- od rynku do Spodka nie dało się odczuć samotności długodystansowca.

Na ostatnich kilometrach cieszyłem się, że trasa jest tak świetnie zabezpieczona i że jest kilka punktów z wodą. Mój organizm przyzwyczajony jest do niższych temperatur i większej wilgotności powietrza. Bardzo szybko się odwadniałem i było mi przeraźliwie gorąco.

Wbiegając do ciemnego wnętrza Spodka czułem ulgę, że to już koniec. Jednocześnie powitanie przez cheerleaderki na mecie cieszyło zmysły. Trochę zdezorientowany i bardzo zmęczony minąłem linię mety, zostałem obdarowany medalem przez Darię i w końcu mogłem odpocząć i zjeść mój kawałek tortu. Chwilę później na mecie pojawił się Krzychu Czupryna,który przez cały czas “deptał mi po piętach”.

Wygrał Kenijczyk Paul Ngetich z czasem 1:08:26, pierwszą kobietą była Agnieszka Gortel z czasem 1:19:50.


Czasy Ślimaków przedstawiały się następująco:


13. Adam Jagieła 1:18:06 (3 miejsce w kategorii M30)

111. Jakub Spławski 1:30:46

115. Krzysztof Czupryna 1:31:29

660. Jan Komander 2:00:09

777. Ewa Lampa 2:10:33


Półmaraton ukończyło 851 zawodników.


Jako biegacz muszę przyznać, że zawody zorganizowane były na bardzo wysokim, europejskim poziomie. Dziękuję wszystkim organizatorom i ich “hersztowi” Bohdanowi za to, że przenosi tą imprezę w nowy wymiar i nadaje jej z roku na rok lepszą jakość.


A na samym marginesie moimi liczbami tego dnia były liczby 3 i 30 (3 edycja półmaratonu, 30 urodziny, 30 września, 3 pętle x około 30 minut).


Pełne wyniki TU, a kilka zdjęc TU