Wchodząc do biura w sobotnie popołudnie czułem pewne napięcie. W końcu to pierwszy rok ,
w którym nie zaangażowałem się wcale w organizację, a skupiłem na starcie w zawodach. Fakt,
że zostałem serdecznie powitany przez przyjaciół i znajomych poprawił mi samopoczucie. Dostałem pakiet (koszulka, torba, bon), numer startowy i siadłem w biurze, aby jednak troszkę pomóc i porozmawiać z przyjaciółmi.
Z około zarejestrowanych 1000 osób tego dnia zweryfikowała się 1/3, bez tłoku, ani kolejek.
Nastał dzień startu. Po tym jak się wyspałem, dojechałem do biura i... trudno było je poznać. Miejsce, które poprzedniego dnia raczej świeciło pustkami, w niedziele roiło się od biegaczy. Organizatorzy biegali z miejsca na miejsce, kompletując pakiety startowe, aby jak najszybciej obsłużyć klientów i rozładować kolejki przy rejestracji, co chwilę słychać było dźwięk chipów przy sprawdzaniu danych, bez przerwy ludzie to wchodzili, to wychodzili z biura. Część biegaczy stanęła na zewnątrz czekając na znajomych, czytając wyniki z poprzedniego roku i zabawiając konwersacją innych. Opuściłem biuro, żeby nie przeszkadzać w “walce z dzikim tłumem” i spędziłem parę minut na przemyśleniach.
Jakieś pół godziny przed rozpoczęciem biegu wróciłem do biura, bo ruch się skończył. Wtedy Ślimaki odśpiewały na moją cześć “Sto lat” i obdarowały mnie tortem urodzinowym, którego nie byłem w stanie spróbować przed biegiem (poprosiłem, żeby zostawić mi kawałek na mecie). Przyjąłem od wszystkich życzenia i musiałem uciekać w okolice linii startu, która znajdowała się na ulicy Korfantego przed budynkiem, w którym mieszkałem 3 lata temu (odżyło trochę wspomnień związanych z tym miejscem). Po tym jak zrobiłem krótki rozruch, stanąłem w tłumie czekając na sygnał startera.
Najpierw wystartowali wózkarze, chwilę później wszyscy biegliśmy wzdluż ulicy Korfantego w stronę ronda i rynku. Słoneczko zaświeciło i zaczęło robić się ciepło.
Po minięciu rynku i przebiegnięciu pod wiaduktem zaczął się pierwszy długi podbieg. Na pierwszej pętli jeszcze nie sprawiał wrażenia bardzo ciężkiego, ale na ostatniej wydawało mi się, że biegnę w miejscu, a górka zamiast maleć wciąż rośnie. Po wbiegnięciu na ulice Ceglaną trasa robiła się łatwiejsza- najpierw płaska, potem długi zbieg aż do rynku. Na “agrafkach” mijało się znajome twarze, niektórzy zagrzewali do walki, niektórych trzeba było zagrzewać. Dopisali też kibice- od rynku do Spodka nie dało się odczuć samotności długodystansowca.
Na ostatnich kilometrach cieszyłem się, że trasa jest tak świetnie zabezpieczona i że jest kilka punktów z wodą. Mój organizm przyzwyczajony jest do niższych temperatur i większej wilgotności powietrza. Bardzo szybko się odwadniałem i było mi przeraźliwie gorąco.
Wbiegając do ciemnego wnętrza Spodka czułem ulgę, że to już koniec. Jednocześnie powitanie przez cheerleaderki na mecie cieszyło zmysły. Trochę zdezorientowany i bardzo zmęczony minąłem linię mety, zostałem obdarowany medalem przez Darię i w końcu mogłem odpocząć i zjeść mój kawałek tortu. Chwilę później na mecie pojawił się Krzychu Czupryna,który przez cały czas “deptał mi po piętach”.
Wygrał Kenijczyk Paul Ngetich z czasem 1:08:26, pierwszą kobietą była Agnieszka Gortel z czasem 1:19:50.
Czasy Ślimaków przedstawiały się następująco:
13. Adam Jagieła 1:18:06 (3 miejsce w kategorii M30)
111. Jakub Spławski 1:30:46
115. Krzysztof Czupryna 1:31:29
660. Jan Komander 2:00:09
777. Ewa Lampa 2:10:33
Półmaraton ukończyło 851 zawodników.
Jako biegacz muszę przyznać, że zawody zorganizowane były na bardzo wysokim, europejskim poziomie. Dziękuję wszystkim organizatorom i ich “hersztowi” Bohdanowi za to, że przenosi tą imprezę w nowy wymiar i nadaje jej z roku na rok lepszą jakość.
A na samym marginesie moimi liczbami tego dnia były liczby 3 i 30 (3 edycja półmaratonu, 30 urodziny, 30 września, 3 pętle x około 30 minut).