We wrześniu nasz klub "Ślimak Bytków" wybrał się na zawody biegowe do Brna. Po drodze postanowiliśmy zobaczyć słynną w okolicy przepaść "Macochę". Dowiedziałam się, że jest ona połączona ze znanym w Czechach systemem jaskiniowym Punkvy. W Punkvach płynie z kolei podziemna rzeka (dł ok. 500m), w której co roku odbywają się niecodzienne zawody: w październiku około 100-osobowa grupa śmiałków, w samych kąpielówkach lub strojach kąpielowych, przepływa odcinek tej rzeki długości 300 metrów, przy czym temperatura wody wynosi tylko 8-9 stopni. Pomyślałam sobie wtedy, że bardzo lubię nowe doświadczenia i chociaż brakuje mi tkanki tłuszczowej spróbowałabym raz w takich zawodach wystartować. Na moją decyzję miał chyba wpływ groźny ale i wspaniały widok Macochy.
W październiku zadzwoniłam do organizatora i odpowiedział mi, że możemy startować. No i pojechaliśmy.
Na miejscu przed startem zebrała się spora grupa ludzi. Organizator wywoływał z tłumu pływaków ludzi, którzy byli jego specjalnymi gośćmi: W sumie 5 osób, które przepłynęły kanał La Manche, zawodnika z Niemiec i... mojego męża Leszka (którego potraktował jak szefa polskiej grupy), a powinien przecież wywołać mnie jako najśliczniejszą dziewczynę na zawodach ;-).
Po prezentacji zawodników i odświętnych przemowach wsiedliśmy na łodzie i zaczęliśmy wpływać w czeluść. Było ciemno, zimno, wprost przerażająco - myślałam, że chyba zaraz umrę. Rzeka meandrowała pomiędzy stalaktytami a mi było źle.
Sytuację pogarszał jeszcze Leszek, który zamiast mnie wspierać, robił jakieś nieadekwatne uwagi. W końcu byliśmy na starcie: organizator o wyglądzie Charona, w półmroku, dawał sygnały kolejnym dwójkom zawodników, że mogą startować , ale dla mnie było to raczej zejście do czyśca. Z trudem mogłam się poruszać w wodzie, która była dla mnie gęsta jak olej , w pewnym momencie straciłam motywację do dalszego płyniecia i myślałam , że stracę przytomność. Leszek płynął koło mnie i chciał mnie ratować jeśliby się coś stało, dla mnie była to jednak bliskość denerwująca , bo zamiast mi pomóc to kopnął mnie 2 razy:-).
W końcu gdy dotarłam jakoś do brzegu, byłam kompletnie wyziębiona, chociaż na dolne partie ciała (stopy i podudzia :)) założyłam neopren. Stwierdziłam, że co jak co, ale stopy są najważniejsze. Na brzegu grubo sie ubrałam ale nie potrafiłam odczuć ciepła, dopiero dwie doświadczone pływaczki zajęły się mną, rozebrały, roztarły i kazały sie napić rumu. No więc uratowało mnie ciepło kobiece. :-) Potem jeden z zawodników rzeczywiście poczęstował mnie rumem, mój bezużyteczny mąż;-) oczywiście także na alkohol się załapał.
Leszek później będąc na normalnym basenie stwierdził, po treningu z Arturem, że może holować ludzi bardzo długo i to go uspokoiło, ja natomiast zgryźliwie się zapytałam, czy jeżeli jest takim asem, to umie poholować kilku topielców naraz:-)
W tej chwili myślę, że choć nie mam już ochoty wchodzić do zimnej wody, było to jednak wspaniałe doświadczenie.
W październiku zadzwoniłam do organizatora i odpowiedział mi, że możemy startować. No i pojechaliśmy.
Na miejscu przed startem zebrała się spora grupa ludzi. Organizator wywoływał z tłumu pływaków ludzi, którzy byli jego specjalnymi gośćmi: W sumie 5 osób, które przepłynęły kanał La Manche, zawodnika z Niemiec i... mojego męża Leszka (którego potraktował jak szefa polskiej grupy), a powinien przecież wywołać mnie jako najśliczniejszą dziewczynę na zawodach ;-).
Po prezentacji zawodników i odświętnych przemowach wsiedliśmy na łodzie i zaczęliśmy wpływać w czeluść. Było ciemno, zimno, wprost przerażająco - myślałam, że chyba zaraz umrę. Rzeka meandrowała pomiędzy stalaktytami a mi było źle.
Sytuację pogarszał jeszcze Leszek, który zamiast mnie wspierać, robił jakieś nieadekwatne uwagi. W końcu byliśmy na starcie: organizator o wyglądzie Charona, w półmroku, dawał sygnały kolejnym dwójkom zawodników, że mogą startować , ale dla mnie było to raczej zejście do czyśca. Z trudem mogłam się poruszać w wodzie, która była dla mnie gęsta jak olej , w pewnym momencie straciłam motywację do dalszego płyniecia i myślałam , że stracę przytomność. Leszek płynął koło mnie i chciał mnie ratować jeśliby się coś stało, dla mnie była to jednak bliskość denerwująca , bo zamiast mi pomóc to kopnął mnie 2 razy:-).
W końcu gdy dotarłam jakoś do brzegu, byłam kompletnie wyziębiona, chociaż na dolne partie ciała (stopy i podudzia :)) założyłam neopren. Stwierdziłam, że co jak co, ale stopy są najważniejsze. Na brzegu grubo sie ubrałam ale nie potrafiłam odczuć ciepła, dopiero dwie doświadczone pływaczki zajęły się mną, rozebrały, roztarły i kazały sie napić rumu. No więc uratowało mnie ciepło kobiece. :-) Potem jeden z zawodników rzeczywiście poczęstował mnie rumem, mój bezużyteczny mąż;-) oczywiście także na alkohol się załapał.
Leszek później będąc na normalnym basenie stwierdził, po treningu z Arturem, że może holować ludzi bardzo długo i to go uspokoiło, ja natomiast zgryźliwie się zapytałam, czy jeżeli jest takim asem, to umie poholować kilku topielców naraz:-)
W tej chwili myślę, że choć nie mam już ochoty wchodzić do zimnej wody, było to jednak wspaniałe doświadczenie.
Autor: Leszek
Komentarz Muchy: Leszek tak się wstrzelił, że równie dobrze mogłaby to być moja relacja ;-)
A zdjecia i filmik z zawodów znajdziecie TU
Komentarz Muchy: Leszek tak się wstrzelił, że równie dobrze mogłaby to być moja relacja ;-)
A zdjecia i filmik z zawodów znajdziecie TU