piątek, 14 września 2007

Slovenian Alpine Marathon….czyli 50 km po górkach.- relacja Joela

Ruszyliśmy w czwartkowe południe. Daria, Leszek, Artur, Tadeusz i ja – pięć osób stłoczonych na małej powierzchni Nissana Almery, ale musieliśmy sobie radzić w ciągu jedenastogodzinnej podróży ( z małą przerwą na pyszne jedzenie i picie w Czechach…). Granicę Austryjacko - Słoweńską przekroczyliśmy późno, a po przejechaniu kilkunastu metrów naszym oczom ukazał się śnieg leżący na poboczu drogi….Trochę nas to zaniepokoiło, czekający nas bieg nie zapowiadał się na piękną letnią wyprawę. Szybko dotarliśmy do Jezerska ( miejsca gdzie miała być meta). Nie mieliśmy zbyt dużo czasu na szukanie miejsca biwakowego. Dość szybko znaleźliśmy kawał trawy i rozbiliśmy namioty. Ogarniająca nas ciemność nie pozwalała na dokładne obejrzenie okolicy, a chłodne powietrze sprawiało, że dość szybko znaleźliśmy się w namiotach ( no jeszcze była mała odprawa…). Dość chłodna noc świetnie wpłynęła na regenerację sił po długiej podróży. Rano po wyjściu z namiotu, naszym oczom ukazały się piękne ośnieżone szczyty Alp. Widok był tak wspaniały, że zapomnieliśmy o czekającym nas maratonie. Białe szczyty pokrywały resztki mgły... cóż za wspaniały krajobraz, do tego wspaniała cisza, niezmącona odgłosami cywilizacji. Piękne miejsce na kontemplacje, chwilę zamyślenia, zapomnienia. My jednak nie mieliśmy dużo czasu. Szybka kąpiel w piekielnie zimnym jeziorku, śniadanko, składanie namiotów i w drogę. Sobotę spędziliśmy na zwiedzaniu okolicy. Byliśmy w Kranju i Ljubljanie. Kranj to niewielkie miasteczko z którego wokoło widać szczyty pięknych gór. Miła atmosfera, cudowny targ ze wspaniałym jedzeniem ( papryki, rukola, sery, miejscowe pieczywo, pychota) pozwoliły nam na spędzenie kilku miłych godzin. Potem pojechaliśmy do Ljubljany – stolicy Słoweni. No cóż, miasto ładne, ale pełno w nim ludzi, samochodów, hałasu. Chociaż niewątpliwie ma ono urok i można godzinami spacerować po jego wąskich uliczkach, wśród starej zabudowy i czasami przysiąść w jednej z licznych kawiarenek. Po zwiedzeniu stolicy pojechaliśmy do Preddvoru, miejsca startu, biura i pasta party. Przy niewielkim jeziorku trwała zabawa. Częstowano makaronem, herbatą, występowali lokalni artyści, trwały zapisy. Wywieszono też zdjęcie przedstawiające fragment trasy z soboty rano….. krówka spacerująca po śniegu… Zapisaliśmy się, zjedli, pospacerowali i wróciliśmy do Jezerska gdzie ponownie założyliśmy bazę. Po lekkiej kolacji i łyczku pysznego słoweńskiego wina poszliśmy spać. Rano czekał nas intensywny wysiłek. Po przespaniu nocki pojechaliśmy na miejsce startu. Pogoda pogarszała się w miarę zbliżania się do Preddvoru. W Jezrsku świeciło nam słoneczko, na starcie było ponuro….. Jeszcze przed startem spotkaliśmy przemiłą Polkę, która mieszka w Słoweni 30 lat. Tak, że ostatnie minuty przed startem spędziliśmy na rozmowie z nią. O godzinie 08.00 wystartował Slovenian Alpine Marathon – była to impreza główna, a towarzyszyły jej biegi na 35 i 10 km. Na starcie stanęło osiemdziesiąt parę osób z różnych państw. Trasa biegu była zróżnicowana. Pierwsze kilkanaście kilometrów biegło po asfaltowej drodze, lekko pofałdowanej. Pozwalało to na całkiem szybkie bieganie. Mgła skrywała trasę i kolejnych biegaczy. Unosiła się lekko nad ziemią. Chłodne powietrze lekko mroziło ręce, ale temperatura nie była zbyt niska. Po wybiegnięciu z Preddvora, trasa wiodła wśród pól kukurydzy spowitych białą mgłą. Widok był tak cudowny, że chciało się zatrzymać i pozostać tam przez chwilę. Po dobiegnięciu do Trzic i dość ostrym podbiegu po asfalcie, pożegnaliśmy się z tą nawierzchnią. Od tej chwili praktycznie do końca trasa biegła po górskich szlakach. Pierwszą trudnością jaką napotkałem, a która towarzysza mi do końca maratonu, była bardzo śliska nawierzchnia. Błoto, namokła trawa, śliskie kamienie. I pod górę….. a potem z górki. Niestety śliska nawierzchnia nie pozwalała na bardzo szybkie zbiegi. Trasa biegła ścieżkami górskimi, częściowo pokrywała się ze szlakiem turystycznym. Część drogi pokonywaliśmy po pastwiskach (łącznie z przechodzeniem przez otaczające je płoty). Wszędzie było mokro. W kilku miejscach na trasie leżał śnieg, ale było go na tyle mało, że nie utrudniał zbytnio biegu. Gdy biegło się po zboczach gór słoneczko miło grzało, tylko czasami przeszywał mnie zimny wiatr. Punkty żywieniowe znajdowały się co 3,5 km. Była na nich woda, napoje, owoce, żele. Przemiła obsługa. Na niektórych przygrywali grajkowie na harmoniach. Wszędzie spotykaliśmy się z przemiła obsługą. Już po paru kilometrach po górskich szlakach wiedziałem, że spędzę na trasie sporo czasu. Brak doświadczenia w takim terenie i śliska nawierzchnia spowodowały, że biegłem dość asekuracyjnie. Oznaczenie trasy było w pewnych momentach dość skąpe i można było przeoczyć zakręt, dlatego trzeba było koncentrować się na czerwonych wstążkach (takimi była oznaczona trasa). Bieg nie przebiegał po szczytach gór, wszędzie wokoło widziałem wyższe wzniesienia. Jednak parę razy trzeba było dość ostro zasuwać pod górę. Otoczenie trasy było bardzo ładne, widoki wspaniałe. Chciałoby się tak zostać, zastanowić się przez chwilę, nie wracać do cywilizacji. Cudowna cisza, odgłosy ptaków i owadów pozwalały na oderwanie się od spraw codziennych. Czasami zapominałem nawet o towarzyszącym mi wysiłku. Warto wybrać się w te miejsca na zwykłą górką wędrówkę. Rozpoczynając bieg byliśmy przekonani, że ostatnie 15 km to zbieg w dół…..ale okazało się to niepozorumieniem. Właśnie na ostatniej 15-tce rozpoczął się podbieg po mokrej trawie….Ostatnie zbiegi też nie były najlepsze, nogi zapadały się w mokra glinę. Dopiero ostatnie kilka kilometrów dawało możliwość swobodniejszego biegu. Droga najpierw była szutrowa, a sam dobieg do mety trawiasty. Na 47 kilometrze dogonił mnie Artur i postanowiliśmy wbiec na metę razem, bez ścigania się ( ojjj gdyby postanowił inaczej, na pewno by mnie pokonał, bo sił już miałem niewiele). 50 kilometrów alpejskimi szlakami – po trasie z przewyższeniem + 2.080 m, - 1.660 - przebiegliśmy w 06:34:00. Kilkanaście minut za nami dobiegł Leszek, a potem Daria. Tadeusz zamknął naszą stawkę. Wszyscy cali i zdrowi dotarli do mety. Organizatorzy zadbali o posiłek i prysznice. Byliśmy jedynymi przedstawicielami naszego kraju na tej imprezie, a warto ją rozpropagować. Bieg jest dobrze zorganizowany, w pięknym miejscu. Nie mogę ocenić jego trudności, bo wcześniej nie biegałem górskich biegów. W każdym razie warto pamiętać o Słoweni… Pełne wyniki maratonu na : http://www.boltez.com/marathon/index1.html .

Joel


Tu znajdziecie FOTKI Z WYJAZDU