„Nie za wiele w tym roku przebiegłem maratonów” … To hasło było powodem, który skłonił mnie do podjęcia próby startu w tegorocznym „Maratonie Komandosa”. Dokładnie jeden maraton zaliczyłem w roku 2008. Ale cóż, jest okazja, … niedaleko, tylko ten regulamin ! Pełne umundurowanie pożyczyłem od siemianowickiej Straży Miejskiej. Profesjonalny plecak udało mi się zdobyć w jednostce wojskowej w Bytomiu. Przygotowania właściwie ograniczyłem do dopasowania sprzętu. No przepraszam, raz przebiegłem w butach wojskowych 10 km i obtarły mnie tak, że musiałem sobie zrobić tygodniową przerwę w bieganiu. Pierwszy plecak, który załadowałem krążkami obciążającymi sztangę, miał bardzo wąskie szelki i po pół godzinie kiedy zdjąłem plecak szelki miałem już na trwałe odciśnięte na ramionach. Znowu wpadka ! Prace nad plecakiem przejęła teściowa a ja pracowałem nad zdobyciem plecaka – „zasobnika piechoty górskiej” który w Internecie wyglądał bardzo atrakcyjnie, a na dodatek na zdjęciach z ubiegłorocznego Maratonu Komandosa większość uczestników właśnie takiego używała.
W ostatnim tygodniu zacząłem czytać informacje na temat przygotowań do biegu - zawodników z różnych stron Polski i przeraziłem się. Im więcej czytałem tym bardziej byłem przestraszony. Umówiłem się na rozmowę z Agnieszką która w zeszłym roku zajęła trzecie miejsce w tym biegu, więc miała doświadczenie - ale … stchórzyłem. Zarejestrowałem się po wymaganym terminie, ale im bliżej startu tym mniej byłem pewien, czy powinienem wystartować (czytaj - że dam radę ukończyć). Piątek przed biegiem - ostatnie przygotowania, pakowanie i ważenie plecaka, który musi mieć minimum 10 kg.
Mundur, buty, odżywki, woda … Rano wyjazd 6.45 bo biuro jest czynne do godz. 8.00. Wyglądam przez okno a tu zima w pełni. „No fajnie jeszcze tego brakowało”. Przed godz. 8.00 jestem w Ośrodku Wczasowym „Silesiana” w Kokotku, pobieram numer startowy, ubieram się na „galowo” ale pewny nie jestem czy powinienem … Spotykam Agnieszkę, i nie wiem jak jej powiedzieć, że „nie dzwoniłem bo bałem się, że przestraszy mnie do końca ...”
W butach, które miałem drugi raz na nogach, mundurze i z plecakiem o wadze 10,5 kg który miałem pierwszy raz na plecach o godz. 9.00 wystartowałem.
Śnieg, temperatura minusowa, błoto, ewentualnie piasek, trasa prowadzi przez las. Część lekko pod górkę. „No i biegniemy”. Nastawiłem się na to aby zaliczyć, ukończyć – zmieścić się w limicie 7 godz. ustalonych przez organizatora. Biegnę wolniutko, w butelce z Vitargo, którą mam przypiętą trokiem do plecaka robi się lód, więc popijam ten mus lodowy. Próbuję włączyć radio w aparacie telefonicznym ale żadna stacja nie odbiera czysto. Kończę pierwsze okrążenie (21,1 km) w niezłej formie z czasem ok. 2,45 min. Plecak ciąży coraz bardziej, po następnych 2 km biegu ciekawa historia. Przede mną idzie żołnierz (nr 660) ja biegnę. „Myślę” – „jak go dogonię to idąc wspólnie z nim odpocznę” … i biegnę a przynajmniej tak mi się wydaje. Trwa to może 200 m. Kiedy wyrównuję różnicę ok. 20 m które nas dzielą ciągle wydaje mi się że biegnę. Idziemy razem kilkanaście minut – rozmawiamy. W końcu decyduję się go zostawić i znowu biegnę - tym razem to już ostatni raz. „ŚCIANA” – siły mnie opuszczają. W głowie mętlik. Jedyne co mi jeszcze świta „ jak chcesz dowlec się do mety to ssszzzaaannnuuujjj sssiiiłłłyyy i idź”. Większość z tej grupy, w której się znajduję idzie, bardzo rzadko ktoś podbiega, mijają mnie dziesiątki osób które idą, tak jak ja, ale w jakimś nieosiągalnym dla mnie tempie. Zdarza się że próbuję podbiec, ale po co, jak biegnąc i tak mijają mnie konkurenci którzy IDĄ !!! Jakaś paranoja !!!. Jestem skrajnie zmęczony, zataczam się. Najgorsze to liczenie kilometrów. 31, 32 … nie stawiam żadnego oporu tym, którzy mnie mijają. Wydaje mi się, że poruszają się z jakąś ponaddźwiękową szybkością.
Chyba sprawiam złe wrażenie, bo chłopaki pytają „czy wszystko ze mną w porządku ?”
Dzwonię do żony, która już dojechała do Kokotka i proszę żeby wyszła mi naprzeciw – razem będzie raźniej. Znowu zaczyna sypać śnieg, nie mogę się doczekać spotkania. 37 km. - najpierw spotykam Bogusia, potem Beatę i Basię. Idziemy razem ale ja jestem dalej nieobecny. Próbują mnie podbudować psychicznie ale mnie już może pomóc tylko meta… Ostatnie kilometry dłużą się niemiłosiernie. W końcu grobla jeziora 40 km i już słychać spikera Zenka. 42 km. ośrodek i to ostatnie strome podejście pod Silesianę. Jest upragniona meta.
Boguś zdejmuje mi plecak, mam wrażenie, że teraz mogę fruwać, tak mi lekko. Zenkowi rzucam, że komandosa to mam tylko kawałek w nazwisku - taki ze mnie komandos. Myślę że tych doświadczeń już nie wykorzystam w przyszłości … Nigdy więcej !!!.
Mam dosyć !. Kąpiel, przydługawe, ale miłe wręczanie nagród i pamiątek. Wyjeżdżamy z Kokotka przed 19.00. Jeszcze lekki stresik bo jedziemy do domu na letnich oponach w zamieci śnieżnej. Myślę sobie – jak na takie „przygotowania” to i tak powinienem być zadowolony.
Dziś już myślę, że do następnego Komandosa to muszę się zacząć przygotowywać tak pół roku wcześniej. Coś ze mną jest nie tak …
kpr. pchor. rez. Jan Komander
Ślimak Bytków
miejsce 194
czas 6.13