4 edycja półmaratonu 4Energy już za nami i cieszy mnie fakt, że bieg, który od początku współtworzyliśmy ze Ślimakami, przyciąga coraz więcej sprzymierzeńców. Trasa tegorocznej edycji przebiegała podobnie jak w roku poprzednim przez centrum Katowic. Zawody odbyły się przy pogodzie typowo jesiennej, ale obecność deszczu, wiatru i temperatura poniżej 9 stopni nie przeszkodziła ogromnej rzeszy biegaczy w przybyciu na linię startu. W tym roku i ja postanowiłem sprawdzić jak wygląda ta impreza z perspektywy biegacza. W niedzielę rano bez większego pośpiechu ruszyliśmy z Ewą do Katowic. Krople deszczu na przedniej szybie samochodu dawały wyraz nadchodzącej jesieni. Pogoda nie nastrajała do optymizmu zważywszy na to, że dwa dni przed biegiem załapałem lekkie przeziębienie. Musiałem zweryfikować moje plany i zapomnieć o wyniku poniżej 1:30. Ale, że nigdy nie należy się poddawać ruszyłem na wynik 1:30 tempem nadawanym przez czerwone baloniki unoszące w powietrzu kukiełki pacemaker'ów ;-). Zaczęło się od podbiegu Al. Korfantego aby chwilę później ostro nawrócić i ruszyć jak lawina w dół alei w stronę ronda katowickiego. Z nadzieją na dobry wynik przebiegłem w mgnieniu oka przez rondo, plac Teatralny. Otuchy i sił dodawały niezapomnianym, nieziemskim dopingiem dzieciaki z Towarzystwa Przyjaciół Dzieci przy ul. Pocztowej. Po dobrym początku przyszedł czas stawić czoła pierwszemu podbiegowi na ul. Kościuszki. Mimo potu, dobrych chęci i postanowienia, że będę trzymał się czerwonych baloników ja "stałem" w miejscu a inni biegli. Po pokonaniu wzniesienia niewielki zbieg, który płynnie zaczynał kolejny podbieg. Po paruset metrach w okolicach Zielonego Oczka robiło się agrafkę. Po tym skręciliśmy w ul. Ceglaną i stamtąd już na odcinek trasy biegnący w dół ul. W. Stwosza, który po wymagającym podbiegu na ul. Kościuszki pozwalał na złapanie oddechu. Po długim zbiegu trzeba było wytężyć siły i ponownie zmierzyć z trasą pod górę Al. Korfantego wcześniej przebiegając przez pl. Teatralny i Rondo. Podobnie jak to było przy ul. Pocztowej i tutaj biegacze nie byli pozostawieni sami sobie. Doping zgotowali entuzjastyczni, krzyczący, skaczący, walący w bębny kibice. Kolorowy i głośny szpaler kończył się najprawdziwszą górniczą orkiestrą. Mimo podbiegu nogi same wyrywały się do góry. Pierwsze kółko zaliczone, i do końca pozostało jeszcze 14 km. Drugie kółko biegłem wyraźnie wolniej od poprzedniego co uzmysławiali mi kolejni wyprzedzający biegacze. W okolicach Zielonego Oczka dogoniła mnie Magda, z którą razem dobiegliśmy do końca drugiego okrążenia. Do pokonania została jeszcze jedna runda ulicami Katowic i można będzie się cieszyć z finiszu w Spodku. Postanowiłem jeszcze wykrzesać z siebie trochę sił i podkręciłem tempo. Trochę się zdziwiłem bo zaczęło mi się lepiej biec a wcześniejsze zmęczenie jakby odeszło. Systematycznie odzyskiwałem stracone wcześniej miejsca a podbieg na ul. Kościuszki mimo trzeciego razu (trening czyni mistrza ;-) już nie był taki straszny i pokonałem go bez większego wysiłku. Później już tylko zbieg ul. W. Stwosza, Rondo i finisz. Umieszczenie mety w Spodku, było genialnym posunięciem i pomysłodawca za to powinien dostać nagrodę Nobla, albo przynajmniej nagrodę Filipidesa ;-)
Link do strony organizatora TU