niedziela, 16 grudnia 2007

Osiemnaście...

Czy bieganie to tylko sport? Rodzaj wysiłku fizycznego pozwalającego utrzymać nasze ciała w dobrej formie? Rozpoczynając rok temu biegową przygodę tak właśnie myślałem. Wychodziłem wtedy skoro świt, a właściwie przed nim i człapałem sobie po chorzowskim parku. Żeby lepiej się poczuć, rozruszać sflaczałe mięśnie. W trakcie treningów zacząłem jednak odkrywać też inne walory biegania. Czas spędzony na ścieżkach pozwalał na zastanowienie się nad wieloma sprawami dnia codziennego. Wiadomo, że bieganie nie przynosiło rozwiązań, ale dawało możliwość spojrzenia na wszystko z pewnym dystansem. Jednak pierwszorzędną sprawą jaką zawdzięczam bieganiu jest grono niepowtarzalnych ludzi których spotkałem. Ludzi niezwykłych, pełnych ciepła, przyjaznych. Wspaniałe okazało się również to, że można z nimi nie tylko biegać, ale też pogadać, wypić piwo, pomilczeć.... I właśnie dzięki temu znalazłem się na kolejnej edycji Perły Paprocan.
Pierwszy bieg z tej serii (myślę, że mogę już pisać o serii, bo widząc zapał organizatorów, na pewno cykl ten rozrośnie się w spore dziełko) był niezwykle udany, pomimo wiejącego wiatru, padającego deszczu i zimna...
Nie do końca byłem przekonany czy dobrym pomysłem jest przebiegnięcie całego dystansu maratonu. Forma i samopoczucie nienajlepsze (a właściwie złe), warunki pogodowe zachęcały raczej do udania się w jakieś cieplejsze miejsce, na szczęście tym razem chociaż nie padał deszcz... ale temperatura była znacznie niższa. Termometr niedzielnego ranka wskazywał trzy stopnie Celsjusza poniżej zera. Niebo zakryte chmurami sprawiało wrażenie groźnego i nieprzyjaznego, a świat był pogrążony w szarości. Co takiego dnia może zdarzyć się dobrego? Byłem przekonany, że nic.. ale siedzieć w domu też mi się nie chciało, więc zebrałem się, wsiadłem do samochodu i ruszyłem to Tychów.
Po dotarciu na miejsce ogarnęło mnie zdziwienie.. na miejscu roiło się od biegaczy, organizatorzy postarali się o ciepłe biuro, szatnię, łazienkę. Przy trasie czuwała karetka pogotowia z pełną obsadą… No nie wiem, czy ja trafiłem na III Perłę, bieg bez opłat, minimum organizacji? Być może z powodu mojego roztargnienia dojechałem w inne miejsce? Nie – jezioro wygląda znajomo, uśmiechające się (w większości) znajome twarze. Byłem w dobrym miejscu. Zapisy poszły sprawnie. Na bieg przybyła duża grupa biegaczy, pomimo mrozu wszyscy byli zadowoleni i cieszyli się z możliwości kolejnego sprawdzenia się. Przed biegiem Alek wygłosił mała mowę, wręczył Darii i Leszkowi symbol Filipidesa za pomysł i organizację Maratonu NIC.
Jak to przed świętami, był też opłatek i życzenia – mała ilośc czasu nie pozwoliła na „uściski” z każdym (mam nadzieję, że tylko to), trzeba było się spieszyć, bo towarzystwo już nieco zmarzło. Potem Karolina, Patrycja i Radek (który niestety był rozdarty między Perła, a pracą i nie mógł nam cały czas towarzyszyć) zaprowadzili nas na start. Krótka informacja o przebiegu trasy, pamiątkowe zdjęcie i odliczanie… Byłem już nieźle zmarznięty, ręce skostniały mi całkowicie i miałem duże wątpliwości co przebiegu mojego startu. Od samego początku założyłem, że nie będę forsował tempa. Ot taki sobie bieg dla zdrowia, no może trochę dłuższy, ale mający sprawiać przyjemność, jeżeli cokolwiek tego dnia mogło mi jej przysporzyć. Na pewno ogromną przyjemność odczuwała większość biegaczy. Zadowoleni, uśmiechnięci biegli po śliskiej nawierzchni.. Zewsząd docierały do mnie śmiechy i wesołe rozmowy. Nawet nie uczestnicząc w nich było przyjemnie słuchać tych wesołych ludzi. Dzisiejszego dnia nad Paprocańskim Jeziorem zebrało się mnóstwo pozytywnej energii. Mam nadzieję, że promieniującej na większy obszar. Chociaż.. czy wszyscy biegacze ją odczuli ? Tego nie wiem, przecież nie rozmawiałem z każdym, nawet nie udało mi się pogadać z przyjaciółmi… jak to bywa podczas takich imprez, część skończyła wcześniej, biegnąc krótszy dystans, a wszechogarniające zimno nie sprzyjało czekaniu na pozostałych. Trasa pokrywała się niemal całkowicie z poprzednią edycją, lekko zmieniono tylko mały fragment, żeby uniknąć agrafki przy końcu maratonu. Tym razem otaczał nas zimowy krajobraz. Drzewa pokryte białym puchem. Nawierzchnia też była biała. Tym razem nie grzęźliśmy w błocie i nie wpadaliśmy w ogromne kałuże wody, ale ślizgaliśmy się na nierównościach. Dopiero po przebiegnięciu większej części pierwszego kółka odczułem ciepło w dłoniach, mogłem już swobodnie ruszać palcami. Starałem się biec równym, niezbyt szybkim tempem, żeby zbyt wcześnie nie odczuc zmęczenia. W końcu ostatnimi czasy nie trenowałem zbyt intensywnie, a zmęczenie odczuwałem każdego ranka.. Pierwsze okrążenie minęło dość szybko, starałem się jednak kontrolować tempo. Wiedziałem, że nie jestem przygotowany na szybki bieg, więc musiałem dbać aby tempo było odpowiednie. W lasku otaczającym jezioro było sporo spacerowiczów spoglądających z lekkim niedowierzaniem na biegające istoty z zawieszonymi numerkami. Wszyscy jednak obdarzali nas uśmiechem i zachęcali do dalszego trudu. Niestety zauważyłem nad brzegiem jeziorka paru zwolenników mordowania… mam tylko nadzieję, że piekielnie zmarzli, a nic nie złowili…Drugie kółko pokonałem tym samym rytmem. Stawka uczestników rozciągnęła się na siedmiokilometrowej pętli. Nikt nie odczuwał zimna… no poza stojącymi na punkcie żywieniowym i mierzącymi czas… właściwie to ich podziwiam najbardziej. My biegaliśmy sobie w kółko zastanawiając się nad swoim marnym losem, albo żartując sobie, a oni w zimnie musieli mozolnie śledzić czasy, dbać o zapewnienie picia i jedzenia, a my dostrzegaliśmy ich właściwie dopiero po zakończeniu biegu… Chyba nienależycie ich doceniliśmy. Patrycja, Magda, Ulka, Piotr, Alek i dobra dusza Janusz…(może kogoś pominąłem, ale wiecie jacy są biegacze, truchtają sobie i nic ich nie obchodzi) wszyscy oni świetnie spisywali się w swoich rolach. Właściwie można by pisać tylko o ich pracy i wysiłku…ale mnie tam nie było. Trzecie kółko to ostatnie dla biegających płómaraton – po jego zakończeniu trasa lekko się wyludniła. Cały czas otaczało nas zimno i szarość, ale większości to nie przeszkadzało. Pozostali na trasie mknęli przed siebie, zmagając się z własną niemocą i zmęczeniem. Właściwie biegnąc jednym rytmem nie odczuwałem większego zmęczenia, nie bolała mnie żadna cześć ciała, nie miałem najmniejszej myśli, żeby zakończyć bieg wcześniej. Biegłem sobie spokojnie, zupełnie sam, zdany tylko na swoje słabe siły. To jednak nic nowego, przecież na co dzień, ciągle jesteśmy sami, pomimo wielu deklaracji przyjaźni i zrozumienia. Cały czas otrzymujemy komunikaty o zrozumieniu i akceptacji, ale w ostateczności okazuje się to nic niewartym gadaniem… Pokonywałem więc kolejne metry, próbując pogodzić się z otaczającym światem. Chyba te godzenie nie wyszło mi najlepiej… ale bieg całkiem dobrze. Na trasie nie miałem żadnego kryzysu. Biegłem w miarę równym tempem. Maraton ukończyłem w 03:32:22. To był mój osiemnasty maraton w tym roku. Osiągnąłem pełnoletniość…
Zdjęcia z imprezy są dostępne na TU , wyniki zostaną opublikowane na forum www.biegajznami.pl (TU) . Maraton ukończyło 14 osób, w imprezie wzięło udział kilkadziesiąt pokonując różne dystanse, nieoceniony wysiłek w organizację włożyło kilka.. wszystkim chwała.
Joel