sobota, 22 grudnia 2007

Święta

Kolejny rutynowy dzień odkąd właściciel mieszkania kazał wszystkim wynieśc się pod koniec grudnia. Po pracy kafejka internetowa na Parnell Street, potem telefon i jazda autobusem linii 16A na południową stronę Liffey w poszukiwaniu pokoju do wynajęcia.

Trwało to drugi tydzień więc miał już w tej mierze pewną praktykę. Był już w wielu domach. Niektóre z nich wyglądały jak pałace, inne jak mysie nory. Widział nie remontowane od lat mieszkania, w których nie dało się oddychac z powodu stęchlizny i zapachu grzyba. Był w zawilgoconych suterenach, za wynajem których właściciele życzyli sobie horrendalne sumy. Oglądał też domki, gdzie było przytulnie, wręcz rodzinnie i ciepło od palącego się ognia w kominku. Nigdzie jednak nie spodobał się lokatorom na tyle, żeby tam zamieszkac.

Nasz bohater zastanawiał się każdorazowo nad powodami odmowy. Nie wiedział czy to kwestia dużej konkurencji wśród poszukiwaczy lokum, czy nie zmieścił się w jakichś tajemniczych kryteriach lokatorów.

Te wszystkie próby zrobienia dobrego wrażenia doprowadzały go do obłędu, ponieważ w każdym miejscu mieszkały osoby całkowicie od siebie różne. Przedział wiekowy zaczynał sie od szesnastoletnich studentów koledżu do ponad czterdziestoletnich „starych panien”. Byli to ludzie różnych charakterów, narodowości, różnych kolorów skóry, zawodów, orientacji seksualnych, zainteresowań. Prawdopodobnie jedyną wspólną kategorią do której można było ich wszystkich wrzucic, brzmiała „osoby szukające współlokatora”.

Jadąc autobusem, myślał co w tym czasie jego przyjaciele robią w rodzinnym kraju. O tym, że pewnie zima znów zaskoczyła drogowców, że dzieciaki jeżdżą na sankach z górki pod blokiem i lepią bałwana, a wieczorami w parku księżyc oświetla drogę i słychac jak pod butami skrzypi śnieg.

Nie zastanawiał się, gdzie i jak spędzi zbliżajace się święta. W tamtej chwili był na krawędzi bezdomności i miał ważniejsze priorytety.

Wysiadł z autobusu w okolicy Harold's Cross i ogarnął go wieczorny chłód. Poprawił na głowie czapkę, którą prawie zerwał mu podmuch wiatru i poszedł ciemną ulicą wzdłuż szpaleru ceglanych domków. Minął sklep i skręcił w Leincester Road. Następnie wsadził rękę do kieszeni i wyciągnął kartkę zanotowanym wcześniej numerem domu.